niedziela, 27 lutego 2011

W pogoni za Zuzanną

Na wstępie - dwa fragmenty dotyczące wymowy "Ostatniej bitwy".
C.S. Lewis:

The books don't tell us what happened to Susan. She is left alive in this world at the end, having by then turned into a rather silly, conceited young woman. But there's plenty of time for her to mend and perhaps she will get to Aslan's country in the end... in her own way.
Paul F. Ford:
This is not to say, as some critics have maintained, that she is lost forever ... It is a mistake to think that Susan was killed in the railway accident at the end of The Last Battle and that she has forever fallen from grace. It is to be assumed, rather, that as a woman of twenty-one who has just lost her entire family in a terrible crash, she will have much to work through; in the process, she might change to become truly the gentle person she has the potential for being.
I związany z tym fragment opowiadania Gaimana:


- Po prostu tak dobrze pamiętam ten fragment. W Ostatniej bitwie. Kiedy dowiadujemy się, że gdy jechali do szkoły, doszło do katastrofy kolejowej i wszyscy zginęli. Oczywiście oprócz Zuzanny.
- Jeszcze herbaty, moja droga? - pyta pani profesor i Greta wie, że powinna zmienić temat, ale mimo wszystko mówi:
- Wie pani, kiedyś strasznie mnie to wkurzało.
- Co takiego, moja droga?
- Zuzanna. Wszystkie inne dzieci idą do raju, ale nie ona. Nie jest już przyjaciółką Narni, bo za bardzo lubi szminki, nylonowe pończochy i zaproszenia na przyjęcia. Kiedy miałam dwanaście lat, rozmawiałam o tym nawet z moją nauczycielką angielskiego. O problemie Zuzanny.
Na tym zamierza skończyć temat i przejść do roli literatury dziecięcej w tworzeniu systemów wartości, które przyjmujemy jako dorośli, lecz pani profesor jej nie pozwala.
- A cóż takiego powiedziała ci nauczycielka, moja droga?
- Wyjaśniła, że choć wtedy Zuzanna odrzuciła raj, póki żyje wciąż jeszcze ma czas, by się pokajać.
- Pokajać? Za co?
- Chyba za to, że nie wierzyła. I za grzech Ewy.
Pani profesor nakłada sobie kawałek czekoladowego ciasta. Wygląda, jakby coś wspominała.
- Wątpię, by po śmierci rodziny miała wiele okazji do nakładania nylonowych pończoch i szminki - mówi. - Ja z pewnością nie miałam. Trochę pieniędzy - mniej niż można by sądzić - odziedziczonych po rodzicach, za które musiała się utrzymać i gdzieś zamieszkać, żadnych luksusów...
- Z Zuzanną musiało być coś jeszcze nie tak - stwierdza młoda dziennikarka. - Coś, o czym nam nie powiedzieli. W przeciwnym razie nie zostałaby tak potępiona, nie odmówionoby jej wstępu do nieba. Wszyscy ludzie, których kiedykolwiek kochała, dostali swoją nagrodę w świecie magii, wodospadów i radości. A ona została.
- Nie wiem, jak to było z dziewczynką z książek - mówi pani profesor. - Lecz pozostanie przy życiu oznaczało także, że musiała zidentyfikować ciała swoich braci i młodszej siostrzyczki. W katastrofie zginęło wielu ludzi. Zabrano mnie do pobliskiej szkoły - to był pierwszy dzień roku szkolnego, a oni przewieźli tam ciała. Mój starszy brat wyglądał zwyczajnie. Jakby spał. Pozostała dwójka nieco gorzej.
- Przypuszczam, że Zuzanna ujrzawszy ciała pomyślała: są teraz na wakacjach. Najlepszych wakacjach z możliwych. Bawią się na łąkach z gadającymi zwierzętami w świecie bez końca.
- Możliwe. Ja pamiętam tylko, że myślałam, jak bardzo pociąg zderzający się z drugim pociągiem może zmasakrować jadących w nim ludzi. Przypuszczam, moja droga, że nigdy nie musiałaś identyfikować zwłok?

- Nie.
- Ciesz się z tego. Pamiętam, że patrzyłam na nich i myślałam: a co jeśli się mylę, jeśli to jednak nie on? Mojemu młodszemu bratu obcięło głowę. Bóg, który ukarał mnie za to, że lubiłam pończochy i przyjęcia każąc mi przejść przez szkolną stołówkę pełną much i zidentyfikować Eda, no cóż... trochę za dobrze się bawił, nie sądzisz? Jak kot zabawiający się myszą, wyciskający z niej ostatnią uncję radości. W dzisiejszych czasach chyba lepiej powiedzieć „ostatni gram radości”. Sama już nie wiem.
Pani profesor milknie.



* z mojej strony dodam, że jak się już zupełnie przygnębię, zajmę się jakimś zabawniejszym aspektem Narnii.

niedziela, 20 lutego 2011

Opowieści z Narnii i problem Susan

Byłam ostatnio na ekranizacji trzeciej części Opowieści z Narnii. Rozczarowałam się tylko trochę, bo byłam na to przygotowana. Być może po drugiej części, która mi się bardzo podobała, nie tylko ze względu na księcia Kaspiana, miałam nadzieję na coś wciągającego, jednak pierwszy film wyznaczył już pewne "standardy". Narnia jest zdecydowanie filmem dla dzieci. Przeżyłam kilka ładnych momentów, kilka zupełnie mądrych i dobrze zagranych scen. Przetrwałam na siłę dodawane dowcipy i tandetę. Wzruszyłam się księciem na końcu, Kaspianem na piasku. reszty właściwie nie pamiętam - widzę tylko, jak przez obraz trójka bohaterów wpada do morza, widzę Kaspiana, świetną scenę, gdy Łucja staje się Zuzanną, wyspy pokazywane jak kolejne etapy w grze (niestety), Kaspiana... Film bardziej niż do myslenia o nim samym (filmie, nie Kaspianie) sprowokował mnie do zastanawiania się nad innymi aspektami Narnii.

Na przykład dlaczego taki tam patriarchat i dlaczego Zuzanna została tak okrutnie potraktowana. W dzieciństwie nie zauważyłam nachalnej promocji tradycyjnego modelu życia ani mnogości odniesień do Biblii (Lewis mówił, że to żadna alegoria, tylko wizja, jak by Jezus wyglądał w świecie fantasy, chociaż nie jestem pewien, co miał na myśli, mówiąc, że nie tak się buduje alegorię - ale my tam wiemy swoje, w końcu autor umarł, a Szymborska dostała dwoję z interpretacji własnego wiersza). Natomiast podczas pierwszego czytania Ostatniej bitwy doznałam faktycznego szoku, że Zuzanny nie ma już w Narnii. Dopiero później zwróciłam uwagę, że zamiast tego zajęła się tzw. dorosłym życiem, chłopakami, kosmetykami, przyjęciami - tak stwierdza lekceważąco i z pewnym oburzeniem jeden z bohaterów.

Znalazłam uroczy fragment wywiadu z panią Rowling od Harrego Pottera, która mówi, co następuje:
"Jest taki fragment, w którym Susan, najstarsza z rodzeństwa, jest wykluczona z Narnii, ponieważ zaczęła używać szminki. Mam z tym poważny problem, bo Susan stała się niewierząca właściwie, dlatego że odkryła seks."
Myślę, że jest to trafienie w sedno. Nie spodziewałam się po Rowling takiego trzeźwego spojrzenia, ale przypomniałam sobie, że w ostatnich częściach jej cyklu powieściowego bohaterowie nie są aż tak odpłciowieni. Co się zaś tyczy moich własnych wrażeń, to what the hell? Co się stało z Zuzanną? Nie ma jej, bo chodzi na przyjęcia, nosi pończochy i używa szminki? Co z tą wielkoduszną mądrością Aslana, czyżby Lewis zrobił z niej alegorię Kościoła?

Pomyślałam, że może ktoś po prostu musiał wylecieć z Narnii, bo takie było założenie fabularne, ale wtedy logika podupada. Spotkałam opinie, że Lewis nienawidził kobiet, z czym się początkowo nie zgodziłam, bo jest przecież Łucja, Julia, Pola, ważne postaci żeńskie, ale są one dziewczynkami. Myślałem, żeby dalej pisać własnymi słowami, bo przecież jestem dość inteligentna, ale podsunę kolejny cytat. Philip Pullman, autor trylogii Mroczne materie, interpretuje fragmenty o Susan w następujący sposób:
"Susan, jak Kopciuszek, przechodzi przemianę w swoim życiu. Lewis się z tym nie zgadzał. W ogóle nie lubił kobiet, a już zupełnie seksualności, przynajmniej na etapie życia w którym pisał Opowieści z Narnii. Był przerażony i zszokowany myślą, że można chcieć dorosnąć."

Na koniec o opowiadaniu, którego jeszcze nie mam w całości - z niego pochodzi fragment dwa wpisy temu. Podejrzewam, że jest świetne, więc rozważam zakup zbioru Neila Gaimana "Rzeczy ulotne", który jest tomem macierzystym utworu opisanego poniżej:
"Neil Gaiman, autor fantasy, napisał w 2004 roku opowiadanie zatytułowane Problem Susan, w którym starsza kobieta, profesor Hastings, jest opisana jako osoba cierpiąca smutek i traumę z powodu swojej rodziny, która zginęła w katastrofie pociągu. Nazwisko kobiety nie jest ujawnione, ale fakt, że wspomina brata Eda, sugeruje dosyć wyraźnie, że to Susan Pevansie, jako starsza kobieta. Gaiman w formie literackiej krytykuje sposób, w jaki Lewis potraktował Susan. Problem Susan jest przeznaczony dla dorosłych czytelników i zajmuje się seksualnością oraz przemocą."

Odsyłam do krótkiego fragmentu trochę dalej w dole, tuż za wpisem o Yoko Ono.

sobota, 19 lutego 2011

Yes, I'm a witch

Wczoraj nieco zapomniana i niesłusznie ignorowana Yoko Ono skończyła 78 lat. Zawsze ją lubiłam, najpierw jako postać, później także jako piosenkarkę. Byłam w liceum, kiedy zachwyciły mnie fragmenty książki Grapefruit. Opowiadałam wtedy wszystkim o happeningach Yoko, o których oczywiście sama jedynie czytałam. Najbardziej mi się podobał ten, w którym rozdała zwiedzającym wystawę nożyczki, a oni odcinali sobie po kawałku jej sukienki. Jakiś czas później dostałem strzępek żółtego materiału w kwiaty w ramce jako relikwię z tej ekspozycji. Mam do dziś, a mój ówczesny zachwyt zdradza, że nie do końca rozumiałam przesłanie, albo nie zwracałam na nie specjalnej uwagi.
Z natury bardziej interesuję się zbieraniem dziwactw niż przesłaniem społecznym (po spektaklu "Niżyński" chciała zabrać jedną z chusteczek, w które smarkał i je wyrzucał za scenę Kamil Maćkowiak, ale to miałoby wywołać poczucie absurdu, nie zachwyt nad bliskością z aktorem).
Yoko została odkurzona dopiero z płytą remiksów Yes I'm a witch, chociaż w ostatnich latach wydała dwie naprawdę dobre płyty. Jej darcie albo zawodzenie nigdy nie było łatwe w odbiorze, ale czasami jest genialne, a poza tym to piękna odtrutka na popkulturę w epoce Lady Gagi (z którą dopiero co wystąpiła...)
Wracając do Yoko Ono, to wrzucę ze trzy nagrania, bo mało kto jednak wie, co ta pani w ogóle wyprawia.

to powyżej to bardzo ładna jej piosenka z gitarami Porcupine Tree. Poniżej zaś coś żywszego, jedna z lepszych piosenek, nieporównywalny z martwawym oryginałem remiks ze słowami trochę-przestawionymi-interesująco:
A na koniec filmik animowany, który przypominam sobie za każdym razem, kiedy słucham nieznanej mi płyty Yoko Ono, i uszy mi więdną, bo niektórych punkowych kawałków po prostu nie mogę znieść... PINKI I MÓZG SPOTYKAJĄ BITELSÓW!!!

czwartek, 17 lutego 2011

...

"Pod pierwszą leży kolejna w twardej oprawie z obwolutą. To książka, którą w snach zawsze pragnęła przeczytać: Mary Poppins sprowadza świt. P.L. Travers nie napisała jej za życia.
Pani profesor bierze książkę, otwiera na chybił trafił i czyta czekającą na nią opowieść: W dniu, gdy Mary Poppins ma wychodne, Janeczka i Michaś idą za nią do nieba. Poznają tam młodego Jezusa, który wciąż trochę się jej boi, bo była kiedyś jego nianią, Ducha Świętego narzekającego, że odkąd Mary Poppins odeszła, nikomu nie udało się porządnie wybielić prześcieradeł, oraz Boga Ojca, który mówi:
- Nie da się jej do niczego zmusić. Nie ją. To Mary Poppins.
- Ale przecież pan jest Bogiem - zaprotestowała Janeczka. - Stworzył pan wszystko i wszystkich, i wszyscy muszą robić to, co pan każe.
- Nie ona - Bóg Ojciec podrapał się po złocistej brodzie przetykanej siwizną. - Ja jej nie stworzyłem. To Mary Poppins.
A profesor porusza się we śnie, po czym zaczyna śnić o tym, że czyta własny nekrolog. To było dobre życie, myśli czytając o nim, odkrywając swą historię zapisaną czarno na białym. Wszyscy tu są, nawet ludzie, o których zapomniała."

piątek, 11 lutego 2011

666

Otóż co mi ktoś napisał kiedyś, a co właśnie wygrzebałam z przeszłości:

najlepszy-katolik
2009-09-02  09:52
Czy wiesz po co żyjesz? Mt 7:21 "Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie." Pozdrawiam. Tadeusz katolik Warto poświęcić trochę czasu dla wieczności.
 
maganuna
2009-09-02  10:51
obawiam się, że mój ojciec nie jest w niebie:(

sobota, 5 lutego 2011

veče njiše vijetar

... po południu otworzyłam okna na przestrzał i wpadło powietrze do środka, szumiąc liśćmi na kwiatach i wyrywając klasówki leżące nieopatrznie nieopodal. kocia sierść wzburzona poderwała się z podłogi, jako że jest tam na stałe niczym kolonia mikrobów, mimo codziennego odkurzania.

minęło kilka godzin

otworzyłam okno, zapalając papierosa drina, który miał spełnić mi życzenie, które pomyślała Zrnn. ostatni z paczki. mało go nie wywiało ze mną. teraz patrzę, wieje jakby wiosnę przywiewało ze wschodu i z południa, choć to za wcześnie. ptaki znosi, koty i puszki latają po ulicy, jest przejrzyście i mocno w powietrzu, miasto sobie świeci i nawet mi się podoba.

pomalowałam paznokcie na czarno w ramach uczczenia.

czwartek, 3 lutego 2011

Wenecja

Otóż byliśmy zeszłej nocy z Majrą w Wenecji, a ona grała w teatrze na ulicach i miała loki oraz spódnice z falbanami. Ja zaś szukałem pracy w różnych charakterach, np. śmieciarza, natomiast wizyta w Wenecji przemienila się w koszmar, kiedy zarządzono Wielkie Sprzątanie, czyszczenie, i - uuwaga - spuszczono całą wodę z kanałów, z calej Wenecji, zapewne do Adriatyku*. Wtedy zaczęła się groza, bo szlam je pokrywal doszczętnie, dosłownie zresztą, gdyż na dnie pelno bylo obrzydliwości, w tym, uwaga, rozkładających się zielonkawych prosiakow. W kanałach weneckich, z których spuszczono wodę, podkreślam. Więc sobie dalej skakałem przez te kanały, szukając pracy, i bylo mi coraz źlej przez ten obezwładniający szlam i maszkary gnilne na wybrukowanym dnie.
Pytanie zaś brzmi, czy był to sen proroczy dotyczący szukania pracy...
*o którym niektóre myślały, że jest oceanem, który jest jednocześnie chyba morzem śródziemnym, ale to było Dawno I Nieprawda.

wtorek, 1 lutego 2011

Święta Virginia

pisze Quentin Bell o Virginii: "Odkryła, że nauczycielka śpiewu, panna Mills (...), jest osobą silnie religijną; w odpowiedzi na pytanie o znaczenie Bożego Narodzenia Virginia odpowiedziała, że obchodzi się je dla uczczenia Ukrzyżowania, po czym tak się pokładała ze śmiechu, że trzeba ją było wyprosić z pokoju."