czwartek, 29 września 2011

tafta cebulki tulipanów choinka przetwory biedronki żelki

1. Od dwóch dni leżą na fotelu zdjęte zasłony z tafty. Stały się ulubionym miejscem kotów. To złe nocą, ponieważ tafta chrzęści i szeleści.

2. Hella gotując obiad na jutro chciała zużyć do leczo cebulki tulipanów, które dopiero co kupiłam w celu raczej zasadzenia. Powiedziała, że nie było żadnej innej cebuli, i myślała, że to jakaś mniejsza ciemna odmiana. Teoretycznie chyba ma rację.

3. W związku z powyższym G. przypomniał, że nie ma co się dziwić, "skoro wychowała się na smażeniu choinki", co przypomniało mi uzasadnienie O., dlaczego warto wyjeżdżać z domu na święta: "nie trzeba prawie nic robić, smażyć choinki i tak dalej".

4. Dalej przepoczwarzam przestwory i zabrałam się za dynię, przy czym zostawiłam całą na zupę dyniową, ale kuszą mnie konfitury. Miał być jeszcze dżem gruszkowy, ale zjadłam wszystkie gruszki.

5. Przypomniałam sobie, że miałam napisać, co się stało przy gotowaniu jarzębiny w syropie - niezawionione śmierci były czterema biedronkami, które dopiero po dziesięciu minutach gotowania raczyły wypłynąć na powierzchnię, a nie zauważyłam ich wcześniej mimo przebierania kulek.

6. Ponieważ w sklepie blisko pracy odkryłam szeroki wybór tanich żelek, właśnie kończę paczkę 300g różowych i jest mi lekko niedobrze. Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że wystarczy napić się gorzkiej herbaty i można jeść dalej.

7. Sadzę właśnie pestki małych papryczek i liczę na drzewko papryczane. Poza tym nasiona tytoniu czekają na lepsze czasy bądź lepszą świetlówkę. Przypomina mi się poletko tytoniowe Tatusia Muminka.


niedziela, 25 września 2011

Ostatnie jesienne śniadania na trawie







P.S. Robię właśnie jarzębinę w syropie, ale co z tego wynikło (niezawionione śmierci), to następnym razem.

poniedziałek, 19 września 2011

Mgnn czyta blogi wieczorną porą (link). W tekście występuje osoba znana jako Ksiądz Sowa.
Mgnn: (w zamyśleniu) - Ksiądz Sowa? Kto to, (...), jest ksiądz sowa? To coś jak kobieta-jeleń?


wtorek, 6 września 2011

W słońcu i we mgle

Budzik zadzwonił o dziewiątej. M. wstała, nie zastanawiając się wiele; nigdy nie myślała przesadnie dużo o poranku. Początkowo zamierzała tylko napić się i wrócić do snu, nawet nie wiem, co mi się śniło, ale było zupełnie przyjemnie, pomyślała, jednak po kilku łykach mleka skusiła się też na kawałek eksperymentalnej szarlotki z wczoraj, z której o dziwo nieco wywietrzała soda oczyszczona dodana w zbyt dużej ilości. Nadal nie była to szarlotka idealna na słoneczny wrześniowy poranek, ale i tak pasowała. M. odkroiła kawałek i nastawiła czajnik na kawę. Otworzyła drzwi na drewniany taras bez barierki - barierkę zrobię w przyszłym roku, pomyślała - po czym wytargała nań fotel i usiadła, żeby wygrzewać się na słońcu. Dopiero co przyszło lato, i to jesienne w swej wymowie, M. najbardziej lubiła ten kawałek lata, kiedy wszystko zaczynało nieznacznie, ale niepodważalnie i nieuchronnie żółknąć, a słońce miało specyficzną barwę i kąt padania, jakiego nabiera gdzieś w ostatnich dniach sierpnia. Tak, lipiec to zwykle okres szaleństwa i włóczenia się nie wiadomo, gdzie, przy dużej dozie szczęścia po białych kamieniach gdzieś na południu, sierpień to czas na jakąś pracę w obrębie tzw. życia, a później zaczynają się poranki we mgle, zachody słońca we mgle, snująca się mgła końca lata. M. widziała wczoraj czerwone słońce zachodzące nad polem, które czasem widuje też w mieście, jak zachodzi nad ulicą D. Posiedziała jeszcze kilka minut z zamkniętymi oczami, odwrócona do słońca, po czym przelała wodę z czajnika do blaszanego kubka, postawiła na gazie, gdy zawrzało, wsypała kawę i jeszcze raz zagotowała. Kubek był kremowy i miał co najmniej dwadzieścia lat, pamiętała go jeszcze z czasów, gdy zamieszkali w domu pod lasem, a rok miał zero na końcu i brzmiał znacząco. Kawę przelała do kubka w żółte kropki, był czerwony i dostała go kiedyś od G. Pewnie G. ucieszyłby się, że teraz siedzi na swoim drewnianym tarasie zbitym tego lata z desek znalezionych na strychu i pije kawę w tym kubku. Pije kawę, mruży oczy w słońcu i sięga po książkę, czyta dwadzieścia stron i nie myśli wciąż o śniadaniu. Nie po to są słodko-gorzkie poranki przed początkiem jesieni, żeby jeść śniadania, M. raczej myśli, jak dobrze jest siedzieć w cichym domu, w którym nic się jeszcze nie dzieje, i słuchać dźwięków idących znad pola. Tak, weszła do środka na chwilę, wzięła aparat i zrobiła kolejne zdjęcie kota w choinkach. Siedzi dalej na fotelu w słońcu, czyta, lekki trzask otwieranego okna - Hella wstała. Nowy dzień.

poniedziałek, 5 września 2011

Szarlotta eksperymentalna - początki



Wieśmak

Podróżuję sobie tradycyjnie po wsi i okolicach, odpoczywając od prac domowych, remontowych, ogrodowych i pisemnych. Natomiast dziś trasa do chałupy trwała dwie godziny, ponieważ oprócz tradycyjnych usterek ekskluzywny metalizowanobordowy polonez wykazał się gwałtownym zagotowaniem wody w chłodnicy, co doprowadziło również do powstania małej uroczej dziurki w tejże chłodnicy, żeby woda mogła sobie radośnie uciekać bulgocząc, a w momencie krytycznym - lecąc wielkim pary strumieniem na stronę prawą (to od razu wzbudziło mój niepokój).

Dlatego też wraz z Hellą odbyłyśmy podróż przerywaną, podczas której zwiedziliśmy nowe tereny - jechałyśmy drogą okrężną, gdyż zamierzałam zawieźć CV w wyjątkowo obiecujące miejsce, ale po kolejnym przystanku skonstatowałam, że jestem zbyt mokra i wściekła, żeby coś gdzieś zanosić.

Spotkaliśmy nowych ludzi - pani, u której dolewaliśmy wody do chłodnicy, była bardzo miła. Pierwszą wodę kupiłam w sklepie spożywczym, ale ostatecznie wlałam jej chyba dziesięć litrów, więc zdobywając całą drogą kupna mocno bym nadwyrężyła moją pustą portmonetkę.

Kiedy byłyśmy 400 metrów od naszego podwórka, samochód zaczął chrzęścić, kaszlać i podskakiwać niezdrowo, a w odległości 100 metrów zgasł. Siłą rozpędu dojechałam pod bramę, po czym wyrzuciłam ziejące koty z kosza (nie wspomniałam, że podróżowały z nami koty? więc podróżowały, dwa, i przeżywały drogę gorzej, niż my) i wepchnęłam wyrzucający wodę i kłęby pary samochód na podwórko.

Całe szczęście, że jestem gruba i silna, mimo, że nawet schudłam tego lata.
Uspokoiłam się po spożyciu 400g żelek o smaku brzoskwiniowym, tj. zjadłam 2/3, zrobiło mi się niedobrze i resztę zjadłam po jakimś czasie. Dwie żelki wzięła Hella.

Teraz planujemy zakopać poloneza w ogródku, żeby więcej nie musieć go oglądać, i tak przegląd i ubezpieczenie kończą się w tym miesiącu wraz z latem.