sobota, 10 grudnia 2011

Szłam ostatnio ścieżką między polami i natknęłam się na paczkę po papierosach Nevada. Podniosłam, zabrałam do domu i rzuciłam na ognisko, niech się spali przy okazji. Sierra Nevada. To chyba obszar pustynny? Papierosy Nevada. A nevada to śnieżyca. Nie wiem, skąd ta nazwa. Zapytałam w sklepie, czy są papierosy Nevada, nie ma.

Ale nie, nie palę tych papierosów prawie wcale. Czasami. Jak mam chwilę przyjemności na uczelni, jak siedzę czasem na zimnym i ponurym już drewnianym tarasie i patrzę na ponury i przygnębiający już sad bez liści. Nie wiem, czemu grudniowa jesień zaczęła mnie lekko przygnębiać, może to przez monotonię - gdyby spadł śnieg, ucieszyłabym się, że coś się ruszyło, pory roku poszły naprzód, nie ma już listopada, tylko grudzień, a tu novembarske kisze padati będą do świąt pewnie. Przywiozłam łyżwy dla siebie, oprócz tego kupiłam używane hokejówki dla Mary, żebyśmy poszły na lodowisko. Przynajmniej na sztuczne można. Ale w zakamarkach czai się coś dziwnego, bo przez to, że nie ma śniegu, mam czasem bardzo złudne wrażenie, że idzie wiosna. Pogoda jest zbyt ładna, jak na grudzień, więc ciągle coś podejrzewam. Ciekawe, czym to się skończy?