sobota, 25 grudnia 2010

Mary otworzyła książkę.
- "Miałam w Afryce farmę, u stóp gór Ngong".

sobota, 18 grudnia 2010

Sformułowanie

Maganuna doznała "skurczu cierpienia".

piątek, 17 grudnia 2010

życzymy miłej podróży na koniec świata

Ponieważ w tym miesiącu zbankrutowałam, postanowiła wziąć się do roboty i zgłosiłam się do nocnych inwentaryzacji w styczniu. Jestem z siebie bardzo dumna i zadowolona. Jakkolwiek nadmienię, iż gdyby ktoś z Łodzi potrzebował bądź chciał korepetycji z hiszpańskiego lub serbskiego, a także kafelkowania, malowania, opieki, stróżki nocnej, szwaczki bądź Mgnn Do (niemal)Wszystkiego, to jestem do dyspozycji. Byle nie w trakcie zajęć.
Poza tym jestem jak zwykle nawet zadowolona z życia, choć zmęczona. Wczoraj mieliśmy na uczelni do 22. wigilijny bal, a przez ostatni tydzień codziennie zajmowaliśmy się próbami, pieśniami bułgarskimi, wszelkim przygotowactwem. Do tego wczoraj w nocy musiałam obejrzeć ostatni odcinek Gotowych na wszystko (po serbsku: Oczajne domacice), więc wstałam w głowie zdezelowaną będąc (po serbsku: mamurluk, ważne słowo).
Nie mogę się doczekać wyjazdu z miasta Łodzi (gdzie juz psom bieganie szkodzi, a przedwczoraj ku uciesze S. przewróciłam się na przejściu dla pieszych, choć może był to palec Bozi, bo świeciło czerwone). Właściwie to najchętniej bym wyjechała i już nie wróciła. Jest mi tu miło, dobrze, ciekawie, ale nie zadomowiłam się w tym mieście przez kilka ostatnich lat, więc raczej pozostanie tu mnie nie czeka.

кућа на крају света

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Potwora Mamunka

Dziwnie dziś od rana, sennie zupełnie. Czuję się z brzmienia trochę jak tytułowa postać, dla podpowiedzi podam, że to przejęzyczenie S., a persona ta występuje w jednym z poprzednich wpisów.
Mamurluk. Byłbym się czuł jak mamurluk, ale nie mam podstaw.
(niewiele pożytku z porannych wpisów)
Kot Bazylek wspina się na kwiatki doniczkowe, a ja krzyczę naa niego, żeby przestał, bo zawołam ciocię Rózię (postać fikcyjna).

piątek, 10 grudnia 2010

Emigracja (do latarni morskiej)

Pahulje padaju na grad

Šta radiš kad pahulje padaju na grad - - -
- - - zagrało, kiedy wyjrzałam przez kuchenne okno na ośnieżone i dalej posypywane miasto. Trzymam wszystkie zasłonki i rolety zamknięte, żeby nie widzieć zimy, ale dziś akurat naszła mnie ochota na złudną biel na ulicach Łodzi (w końcu i postapokaliptyczne krajobrazy mają w sobie coś pięknego)(nie jestem pewna, czy to chciałam powiedzieć).
- - -i pada, nihil novi, ale inaczej popaduje, jest niby cicho, ale szumi w dali. Na odludziu, z którego pochodzę, to tylko sowy, wili i tym podobne*

zima miła, zeszła nie była chyba za bardzo, a ta jest fajna. może nawet się pokuszę o choinkę (byłam w markiecie liroy merlin szukać różowej, ale byla droga i ohydna).

poza tym wymyśliłam zostać do końca drugich studiów stróżką nocną (niestety, na razie jedyna znaleziona oferta dotyczyła pilnowania budowy w Zgierzu, więc za daleko, chyba, że naprawię miotłę i dolecę, albo w koncu kupię na allegro ładę nivę - obecny wymarzony samochód mgnn).

tak... ładnie jest, zdecydowanie.
(nie wspominając że w ramach krizy przesilenia zimowego czytam Gilgamesza oraz Tristana i Izoldę, ale G. mnie dość nuży, a Tristan i Izolda nie. ale to chyba i tak ze mną źle, wszyscy poszaleli)
(wszyscy mają źle w głowach)
(hej hej nananana)
(wypływamy jak Hatifnatowie, machając łapkami, czas na podroż na południe, pakuję walizki, hej!)

*niektórzy twierdzą, że psy dupami szczekają

środa, 8 grudnia 2010

Sex liźbijski czy patelnia?

Przeglądając IS w ramach uczenia się na dzisiejsze kolokwium z gramatyki j. słoweńskiego, natknęłam się na taką oto reklamę:
W związku z powyższym pragnę zaapelować: wolę patelnię. Nie, żebym miała coś przeciwko tej książce - nie, znam nawet taką, co ją pod kołdrą czytała z wypiekami na twarzy, i nie zasnęła, mimo że chwilę wcześniej bardzo jej się chciało - po prostu moja jedyna w miarę dobra patelnia została znaleziona we Wloszech prawie cztery lata temu i mimo funkcjonalności nie jest szczytem marzeń.
Oczywiście warszawa terenowa też wchodzi w grę jako prezent.
(Mgnn wraca do panikowania nad notatkami.)

sobota, 4 grudnia 2010

Kokon

Miałam chwilowy napad grozy podczas przeglądania nasion wszystkiego na allegro. Zobaczyłam zdjęcie i przeraziłam się, że to, co zjadłam z jakiegoś drzewa zeszłej zimy, i po czym czułam się dziwnie, to była kulczyba, czyli strychnina. Ale na szczęście zauważyłam, że trujące owocki nie miały takiego ładnego obrębienia na górze. Choć i tak jestem ciekawa, co to było. Może zaszkodziło, bo rosło na poligonie industrialnym de Llobregat. (Czyli siłą rzeczy było to zimy zaprzeszłej, nie ostatniej.) Zjadłam, to głupie, ale czułam się wtedy akurat odpowiednio, żeby zjeść dziwne owocki wiszące na suchym drzewku w środku zimy. Zresztą ze trzy zjadłam, i nie były nawet ohydne.
Kiedy poszłam tym tropem, przypomniał mi się ówczesny sen, w którym Z. pracowała w barze z burekami i rozwoziła je na zamówienie na wyścigowym motocyklu.
...i marzenia o cudownym rozmnożeniu żelek-ryb i słodkich bułeczek...
(oraz jak w pracy nie mogłam sobie przypomnieć, jak jest po angielsku"dlaczego")
(nie, żebym jakoś się delektowała tymi wspomnieniami)


ach! i wtedy wymyśliłam, że chcę mieć butelkę na mydło w płynie w kształcie Obcego!

piątek, 12 listopada 2010

Didaskalia

Maganuna [chodzi po mieszkaniu i macha rękami]: - Puta mierda! Puta mierda!
Praca mgrmgnn: [no przecież sama się nie pisze]
Maganuna: [zjada czekoladkę]

Rebeka

Zacznę od odpowiedzi na zalegle pytanie: tak, uwielbiam powieści grozy. Romanse gotyckie. Lubię "Wichrowe Wzgórza" i fascynuje mnie "Rebeka" (jak i "Moja kuzynka Rachela").
Jednakowoż teraz sama piszę powieść Zgrozy, czyli magisterium. Dzięki nieoczekiwanym pochwałom promotor dostałam skrzydeł, co może pomoże i w egzaminie specjalizacyjnym na nauczycielkę (dydaktyka itp. do zdania w poniedziałek, wraz z pęczkiem konspektów o "Transatlantyku", których jeszcze nie mam).
(Ktoś w regionie łódzkim nie potrzebuje nauczycielki polskiego?)
Wolne dni spędzam naukowo, napędzając się coca-colą, ciasteczkami (talerz ze słodkim jest, Natalió) oraz odstresowując dziwacznymi indyjskimi papierosami o nazwie BHARATH. Są zawinięte w liście, przez co wyglądają jak skręty i czuję się nieswojo, paląc ja na ulicy.
Co tam jeszcze.
Ze spraw istotnych to pomalowałam telefon na różowo i jest bardzo prześliczny (taki sam kolor, jak stary laptop).
Pomalowałam też pęknięcia na ścianie, co było błędem, bo ściana przez ostatnie pół roku jakby ściemniała, i teraz jest szara w białe mazy, więc zacznę oszczędzać na jedzeniu, żeby kupić pomarańczową farbę i zamalować calość. Dwa dni temu zaczęłam malować na tej samej powierzchni Dolinę Muminków markerem, ale też będzie musiała poczekać na nowe podłoże.
Dostałam z braku okazji od M. steampunkowy zegarek w kształcie kuli, a od An portmonetkę z Bozią Z Grecji. Super!

c.d.n.

środa, 3 listopada 2010

Powieść zgrozy

W moim domu na odludziu, w którym dawno nie bylam, wokół domu szumią topole. O tej porze roku spadły już liście i gałęzie chrzęszczą ponuro. Oprócz atmosfery preromantycznej jest tam zimno, mgliście i przygnębiająco, o ile nie napali się trzy dni przed przyjazdem w piecu.

Właściwie to dobrze mi w mieście, co ze wstydem sama przyznaję.

Tak znikąd mi to przyszło do głowy, pewnie z sentymentu i stąd, że właśnie odesłałam poprawiony rozdział teoretyczny magisterki.

sobota, 30 października 2010

Retrospektywa ponovo

czyli najlepsze zdjęcie, które ostatnio znalazłem:




(nie pamiętam autora, ale można sobie wyszukać przez tineye)

i ostatnie zdjęcie z lata:

poniedziałek, 18 października 2010

Lustrodziesiąt plastikową landrynki

no może i by było kilka fajnych historyjek do opowiedzenie, ale powinnam się skupić na kończeniu studiów. oczywiście w morzu rozpraszaczy i odciągaczy odmagisterskich notatka na blogu jest mała kroplą, no ale.


więc mam nową podłogę (to nie historyjka, tylko myślę, co nowego), nowego kota (przebudzenie wielokrotne nocne przez wejście kota na głowę zaliczone), nowy... e. z nowych to wszystko, i nadal mam tę sama magisterkę, ale już jest coraz lepiej.

(kot toczy i rozgryza kulki filcowane koloru pomarańczy)

c.d.n.

wtorek, 5 października 2010

Przekład intersemiotyczny

 
w tej oto przyczepie powstała większa część pracy mgr;
a to Jeziorsko;

sobota, 25 września 2010

...mene mrtve

nimniejszym oświadczam, że Maganunę pochłonęła skrzynka Jumanji i na wierzchu wcale nie było napisane, jak sugerował S., mgr-plgt-mgnn (może tylko od spodu, i to zatarte). przebywa w krajach ościenno-zmyślonych pod banderą Brak KoncepcjiNa Szycie.
do viđenja (tymczasem)

sobota, 18 września 2010

A dos metros... en ninguna parte

Leżę na kocu na podłodze, bo ostatnio zbyt się oddaliłam od ziemi. Podłoga mnie uspokaja. Przyniosłam swoje skrzynki z saszetkami cukru ze Stron Świata i cieszę oczy, przebieram. W głośniku gra muzyka. Odpowiednia na wieczór z cukrem, czyli np. Helena Vondráčková z Sound of Silence.

Widać, że leżę i zastanawiam się, co może przynieść nowy rok:) (lata zaczynają się z październikami).

czwartek, 9 września 2010

Noworoczne Ciastko W Kropki

Świętując dzięki informacjom Natalii nowy rok (mimo że obchodzę raczej pogański z listopadem), zapodam historię z szycia wziętą. Choć chodzi raczej o tzw. opisy przyrody. Otóż Z. ostatnio wiozła pewną Brazyliszkę w srodku nocy nad morze, żeby mogła "odprawić swoje pogańskie rytuały oczyszczania, których to należy dokonywać w ostatni piątek miesiąca przy pełni księżyca, czy jakoś tak. Siedziała w tej wodzie i siedziała, a pieski biegały oszalałe po plaży i chciały ją ratować, ze się niby topi.
Potem wywlekła sporą muszlę z wody i powiedziała, że to regalo [podarunek] od bozi jakiejśtam."

Wot historia. O życiu Mgnn nie będzie, bo nie szyje, tylko pisze magisterkę (pełna szaleńczego zapału). Ale dla Z., z racji wykonywanego zawodu, będzie obrazek inspirujący poniżej:

czwartek, 26 sierpnia 2010

Zaskoczenie i wspomnienia z Hiszpanii

Oh, właśnie zauważyłem, że na pasku bocznym pojawiła się sekcja "Współtwórcy" - jawnie umieszczająca mnie wśród autorów bloga. No nie sądziłem, że jeden gościnny wpis wystarczy. Naprawdę...

Tyle zaskoczenia. Teraz wspomnienia: zimne deszcze przywołują dotyk (ciepłego piasku).

środa, 25 sierpnia 2010

Poczwarki

Izka przycina róże, Mgnn ogląda gąsienice.
Mgnn: - One są wszystkie niby takie same, ale niektóre mają głowę żółtą, a niektóre czarną, ciekawe, dlaczego.
Izka [podchwytliwie] : - Może to samiec i samica?
Mgnn [złapana na to zupełnie bez wysiłku]: - Pewnie tak...

niedziela, 22 sierpnia 2010

U traganju za izgubljenim vremenom

Historia zatoczyła koło i Maganuna po dwóch latach znów siedzi w przyczepie kempingowej i pisze pracę magisterską. Tym razem naprawdę to robi, co nie przeszkadza jej udawać, że jest na wczasach (a, jak wiadomo, w przyczepie jest się na wczasach). Od kilku dni czyta, notuje oraz wymądrza się przed dyktafonem, żeby później spisać snute mądrości i przefabrykować w dzieło-cud, gniot magisterski. Czyli tak: od względnego rana czyta, podkreśla, zapisuje na marginesach i pudełkach od zapałek, myśli, drapie się po głowie, notuje, słucha muzyki, nie pali papierosów [!], znowu czyta, patrzy w stertę papierów przed sobą, zaczyna wymądrzać się na głos przed dyktafonem. Myśli ze zgrozą, że trzeba będzie tego jeszcze posłuchać i zapisać.
Dzika motywacja Maganuny nie opuszcza. Bełkot teoretyków pamięci i ciągłe nawiązania do Prousta wcale nie przyprawiają jej o ból głowy.
Czas na kawę i z powrotem do przyczepy.

sobota, 21 sierpnia 2010

Pielgrzymka do Czarnogóry

H.: - Wiesz, Ola mówiła, żebym z nią poszła na pielgrzymkę do Czarnogóry.
O.: - Chyba do Częstochowy?
H.: - [bez przekonania] A może i do Częstochowy...

(kiedyś H. myślała, że studiowałam filozofię, a nie filologię, w końcu obie się zaczynają na filo-)

czwartek, 19 sierpnia 2010

Sretan put

Rano musiałam oprzytomnieć prędzej niż zwykle, bo wpadła Ania na herbatę, przyniosła ze sobą cztery jagodzianki (zjadła tylko jedną, a może jedną i pół). Przyszła w zielonej sukience wyglądając bardzo ładnie.

Ja zaś postanowiłam wybierać pomiędzy pracą mgr a remontem i wykształcenie wygrało. Kupa książek (tak) leży i czeka, kserówki, notatki, zeszyty, dzika motywacja. Tak.

W ramach relaxu międzyremontowego zapodaję dwa zdjęcia pt. Pokój Minimalistki oraz Pokój Maksymalistki (bliżej mi do tej drugiej):

środa, 18 sierpnia 2010

Występy gościnne

Maganuna pogrążona jest w remontach, przez które cierpi nasz związek pozbawiony wspólnego-wychodzenia-na-imprezy. Dlatego też poprosiła mnie o zrobienie wpisu na jej blogu:
"jakbys sie nudzil, to mi napisz jakiś wpis na blogu o moim zyciu, bo ja jestem zbyt zajęty remontem:]"
Problem w tym, że ja zupełnie nie wiem co pisać o życiu Maganuny (nie nudzę się też, jeśli o to idzie). Niby mógłbym zrobić taki interesujący wpis, po którym ilość odsłon skoczyłaby czterokrotnie a ciśnienie Mgnn do wartości zabójczych, ale przecież nie o to chodzi...

Ponadto, chociaż to ja jestem ten mądrzejszy w związku, właściwa mi jest głębia, nie elegancja myśli. Gdzież mi do cudownej językowej swobody i fantazji autorki bloga. Mimo wszytko, spróbuję coś napisać o stanach krytycznego przepracowania Mgnn i innych lenkach, których doświadcza nieszczęsna.

Dość powiedzieć, że po zalepieniu dziur w ścianie zbyt szybko tężejącym gipsem, Mgnn ma zamiar pojechać na wieś i pisać pracę magisterską. Ostatecznie, nie chce wpaść w kompleksy z powodu swojego niedostatecznego wykształcenia.

Wczoraj wieczorem opowiedziałem jej o kontynentach pływających po płaszczu Ziemi, o Księżycu wyrwanym z wnętrza naszej planety na drodze kosmicznej kolizji...
{tu mi się przypomina piosenka ze słowami o "zderzających gwiazdach"  }

...i stanie nieważkości będącym wiecznym spadaniem. Strapiło to ją i pogrążyło w smutnych myślach. Rano powiedziała, że miała koszmary, ale nie wiem czy to przez moje opowieści.

Później jedliśmy i ja jeszcze myłem zęby i po przestawieniu szafek wyszedłem, moja opowieść zaś urwie się, bo co ja to nie Maganuna i nie od tego ten blog jest, żebym o sobie pisał.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Kompulsywne sprzątanie otra vez

Naprzemiennie słuchając Closterseler oraz tureckiej muzyki typu Leyla Leyla doprowadzam mieszkanie do stanu mieszkalności. Kiedyś włączałam dzikie pieśni do tańca i różańca, po czym dom wyglądał niemal jak z Gotowych na wszytsko (kompulsywne sprzątanie), dziś niestety brakuje mi pewnej iskry życia, więc jest gdzieś tak na pograniczu Miasteczka Twin Peaks oraz Daleko od szosy. Maganuna, you loose.

Cytując O.: "Mam chorobliwą potrzebę sprzątania i będę sprzątać, póki nie padnę."

Parę razy już padłam, raz załamana podłogą, którą odarłam z farby olejnej tylko połowicznie, drugi raz zapylona, tj, hmmmm, zakurzona i zaduszona chmurami ze szlifierki (mimo ochrony oczu). Teraz padam, bo pokój mój sypialny wygląda jak pobojowisko, a ja właśnie-właśnie straciłam resztki motywacji porządkującej (ale bełkot).

wtorek, 10 sierpnia 2010

Spożywcze melancholie

... zjadłam już zbyt dużą część bukietu od Kamili, muszę kupić parę kompletów żelek-kwiatów i dosztukować...


wtorek, 3 sierpnia 2010

Child in time

Mój nieboszczyk ojciec przyjechał z Litwy i widziałam się z nim dziś przez chwilę. To chyba jego debiut w przestrzeni wirtualnej jako postaci. Przywiózł czarny chleb i cukierki, takie same, jak zawsze (z makiem, Zła Babka też zawsze takie przywozi). Cukierki już zjadłam, wszystkie, ale zostały na zdjęciu. Obiecał również ręcznie robioną narzutę sprzed 50 lat.

Boszczyk ojciec oznajmił, że ma jutro 38. urodziny, po czym poznałam, że jest w lepszym stanie, niż ostatnio, bo w ogóle pamięta, że ludzie kończą jakieś lata. Znaczy, powinnam może nadmienić, że ma dużo, dużo więcej, niż 38 lat, ale spostrzegawcze czytelniczki płci obojga i tak się tego domyślą. Jakby miał 38 lat, to ja bym była podlotkiem, którym nie jestem (zmarszczki pod oczami i bliżej do trzydziestki).

Dziwne.

Życie.


czarny chleb i czarna kawa
 i jeszcze mi się przypomniało, że na 33. urodziny miał tort z jeżynami ułożonymi w to 33.

nie lubię go, nieboszczka, mimo tych cukierków... a może czasem go lubię, ale nie mogę go znieść?

więc na kolację zjadłam czarny chleb (wschód), popijając gazpacho zrobionym przez O. (południe), i tak się nade mną ścierały różne bieguny, południki i równoleżniki (oraz zwrotniki Raka i Koziorożca).
 

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Turecki salonik

obiecane zdjęcia; znalazłam kabelek:

turecki salonik


środa, 21 lipca 2010

Vengo

Kochany pamiętniczku,

właśnie dojechaliśmy do Barcelony. od dziś Maganuna Kristina Barcelona znów, do odwołania. tym razem przyjechaliśmy samochodem, i po prawie 2,5 tys.km. są dwie strategie prowadzenia auta:

1. do usranej śmierci
2. aż oczy wypadną

Z. obrała obydwie, po czym wydała na parkingu gdzieś okrzyk grozy zakrywając twarz dłońmi, bo biegło na nią coś strasznego i czarnego, czyli jej cień.

poza tym
a poza tym mózg został gdzieś po drodze za Avignonem.

czwartek, 15 lipca 2010

Wietrzenie lisów

Otóż, drogi pamiętniczku, wciąż jesteśmy w trakcie letnich porządków. Nie służy to moim nerwom, gdyż wyszedłszy wczoraj przed dom dostałam migotania przedsionka z powodu truchła, które zawisło później na ławce w kuchni. Okazało się, że O. znalazła na dnie jakiejś szafki lisa, którego dostała od Prababki Lodzi, i postanowiła go wywietrzyć. Między Bozią a prawdą znalazła jeszcze kołnierz z lisa, ale go wyrzuciła, bo postanowił zrzucić sierść na lato.



Więc lis się wietrzy do teraz, towarzyszył mi również w śniadaniu.

Pamiętam, jak Zła Babka wyciągnęła kiedyś swoje lisy z szafy, pokazała O. i H. i powiedziała do H. "to będzie kiedyś twoje". H. nieomal umarła z zachwytu i szczęścia. Bezcenne. Lisy mają plastikowe oczy i w pyszczku zapięcie, które pozwala wczepić początek w koniec i umieścić na szyi. Nadal nie próbowałam. Może kiedyś dojrzeję.

środa, 14 lipca 2010

letka dezintegracja

Pobiegłam przez zamglony mrok, gdzie stoi twój dom
teraz w nim tylko cisza mieszka

...zadeklamowała z namysłem Mgnn, jednocześnie czując zażenowanie związane ze wspomnieniem teledysku i ogółem "powstałaś taka biała" i zastanawiając się, czy to nie brzmi całkiem nieźle.

-"Chyba jestem jakaś nienormalna"- mruknęła do siebie - "pomyślałam przed chwilą, że nie mogę się doczekać jesieni".

Najbardziej lubię przecież jesień, porę na pająki. I do tej pory praca mgrmgnn się z pewnością już sama dokończy cudownym sposobem! Porosnę kolejnymi rozdziałami jak Anna Csillag włosami. Plus kolejne koncepcje na przyszłość i tego typu atrakcje. Lubię jesień, najbardziej. Lubię krajobrazy rozpadu przed zimą, lubię nowe początki, które w ostatnich latach przychodziły właśnie jesienią, związane z nowymi latami nowych studiow w nowych dziwnych mieszkaniach. Może jestem już na to trochę za stara, ale dam sobie jeszcze około roku na skończenie bonusowych kierunków pt. filologia atrakcyjno-abstrakcyjna.

piątek, 9 lipca 2010

Drogi pamiętniczku,

spędzam właśnie samotny wikend na wsi. Ze samą sobą, więc myślę o życiu, o przeszłości, z której wypływa moja teraźniejszość, o ogrodzie, o podróżach i piosenkach. Zrobiłam nowy salonik w stylu tureckim (inspirowany jak zwykle kawiarniami w Sarajevie); za każdym razem, gdy jadę do letniej rezydencji, ustawiam salonik w innym miejscu. Tym razem jest jednoosobowy. Opiszę go i pokażę na zdjęciu, tak więc: z kuchni O. wybiła drzwi, za którymi planowała zrobić taras, ale nie wyszło, więc jest spora kupa gruzu. Tak zwany poziom gruntu jest z metr albo i nawet półtora poniżej drzwi, więc gruz też usypano wysoko. Mój wkład polegał na tym, że przywlokłam stare drzwi i ustabilizowawszy je cegłami na stercie gruzu przykryłam narzutą na łóżko w stylu pseudo-tureckim. W każdym razie takim, jaki lubi Zła Babka ze Wschodu, wzorzyste czerwone i jak dywan. Na tym postawiłam fotel i okrągły niski stolik, co pokazuje zdjęcie. Dostawiłam świecznik, budzik i kadzidełka, więc jest bardzo przepięknie.

Z zajęć to trochę sprzątałam, paliłam śmiecie, oglądałam pouczający serial pt. Czarodziejka spadła z Księżyca oraz śpiewałam, przez co jestem zachrypnięta, choć lekkie przeziębienie gardła oraz kawałek papierosa Sunday's Fantasy też miały w tym udział. I robiłam dużo nudnych zdjęć zakupionym w Rzeczach Używanych Fotograficznych teleobiektywem.

Teraz zaś robi się chłodno, odstraszam komary kadzidełkiem i myślę o kolacji. Myślę też, że jutrzejsze śniadanie i kawa w moim miniaturowym saloniku na nieistniejącym tarasie to rzeczy, dla których warto żyć.

(Więc szyjmy, póki starczy siły - przerobiłam też na maszynie marynarkę od pani S., i wreszcie nie jest workiem, choć rękawy i kołnierzyk wyszły krzywo.)
(zdjęć na razie nie będzie, bo jednak nie wzięłam kabelka)

poniedziałek, 5 lipca 2010

Powroty do korzeni

Poszłam spać wczoraj po pierwszej w nocy, wypiwszy kakao. Bardzo lubię czas, kiedy inni w domu już lub jeszcze śpią, chyba bardziej ten rano. Jakby można było ukraść dodatkowy czas na życie. Zagotowałam mleko gapiąc się z tuż ponad, aż się prawie sama zagrzałam nad kuchenką, przelałam do kubka w róże i porwałam do przyczepy kempingowej, gdzie jestem na wakacjach. Tamże posłuchałam piosenki 'Don't cry' Guns'n'Roses, której kiedyś nie znosiłam, a teraz jakoś miło mi się kojarzy, potem rozładowała się bakteria w empetrujce. Więc postanowiłam zasnąć, co nie bywa takie łatwe, gdy na dyskotece we wsi obok leci tłuczonka z wątpliwym wokalem pt. jesteś szalona mówię ci. Ostatecznie zasnęłam z kocem na głowie i obudziłam się dopiero, gdy O. zaczęła uderzać w przyczepę, żebym wstała na śniadanie.
Miało być o powrocie do korzeni, ale znów mi się wymknęła główna myśl. C.d.n.

***

przypomniało mi się, co jeszcze chciałam napisać:

"chodzą Śmiercie po słonecznej stronie, trzymający się wzajem za dłonie"

i

"Kiedy las od ukąszeń zmór drzewnych pożółciał, Śnigrobek, błękitnawo zapatrzony w paproć, wędrownie się zazłocił - z dali w dal - po dwakroć, aż się wsnuł do krainy półduchów i półciał."

wtorek, 29 czerwca 2010

Opowiesci Kosmogradzkie

Chyba dostalam udaru slonecznego. Na szczescie na stronie zdrowybobas.pl udalo mi sie wyczytac porade, co wtedy robic, wiec pije chlodne plyny oraz okladam czolo i kark rozmieklym namoczonym recznikiem papierowym (z powodu deficytu tradycyjnych).

Z innych dziedzin istnienia to nie kupilam jeszcze Galki Z Bozia, z tej prostej przyczyny, ze wcale nie mam ochoty jechac do centrum. Calkiem zadowolona siedze na zboczu gory przy parku Guinardo i wychodze tylko na sama gore, zeby Barcelone ogladac z gory i z daleka. Naogladalam sie jej do oporu swojego czasu. Stad jest oddalona i ten dystans mnie zupelnie satysfakcjonuje, na razie. Jutro wybiore sie i tak zalatwiac sprawy podatkowe oraz na zakupy. Przez poprzednich kilka dni patrzylam to na ksiezyc odbijajacy sie w morzu (to tam czytalam na plazy w wikendy), na antene przy wzgorzu Mont Juic (to tam chodzilismy biegac i dzialy sie w poblizu ostatnie miesiace bytnosci na poludniu), na Sagrade Familie (poczatki w BCN), na port przy hydroelektrowni (gdzie pierwszy raz przypadkiem doszlam do morza srodziemnego). I takie tam... takie tam... opowiesci kosmogradzkie.

c.d.n. b.y.c.m.o.z.e.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Kroniki Marsjanskie

Jest tak gorąco, że nie chce mi się wyjść z domu. Byłam przed południem z psem w parku i to mi wystarczy. |Chociaż przyznaję, że wcale nie jest jakoś koszmarnie. W parku natomiast siedzą zielone papugi i skrzeczą dziobiąc szyszki. I gapią się, jak się gapię do góry na nie. Jestem oblepiona gorącem i ogłupiała wyjątkowo.

Ładny jest widok na miasto nocą, księżyc odbija się na horyzoncie w morzu, a w dzień jeszcze bardziej jak z filmu. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, a to jest właśnie to miejsce. Nie wyrażę się precyzyjniej w tym klimacie.

piątek, 25 czerwca 2010

Pacyfik

Już za dwie godziny idę jechać siedzieć. W samolocie. Jak zwykle boję się, że spadniemy do Pacyfiku i pochłoną mnie kolorowe ukwiały. Staram się być dobrej myśli i wracam się pakować.

środa, 23 czerwca 2010

Historie literatury

Uczę się mądrych rzeczy o literaturach słowiańskich, a jedyną myślą, która na stałe zagnieździła się w mojej głowie, jest Krystyna Janda umierająca w filmie Przedwiośnie. Dziwne (choć może właśnie normalne?).
Zwalczyłam uporczywą wizję i zapisałam dwie ważne informacje:
1. w literaturze słoweńskiej zwykle występuje motyw alkoholizmu
2. zdanie, które mi się spodobało, a opowiada o tym, jak jeden pan wyrzucił innych przez okkno, ale upadli na kupę śmieci i przeżyli: "vrgli skozi okno na Hradčanih tri predstavnike nasprotnikov (pristali so na kupu smeti pod oknom in preživeli)"

Na szczęście Ewelina mówi, że jeszcze trochę i obydwie będziemy dzielnie wygryzać świat.

wtorek, 22 czerwca 2010

Kafeteria

Śniadanie już zaginęło w mroku dziejów, ale kawa z kafeterii to zawsze porządna wartość. Chyba, że wykipi. Inne nazwy, które słyszałam na określenie tego małego zaparzacza, to np. maquinetka. Jeśli ktoś nie wie, co to, to należy obejrzeć film pt. Kobiety na skraju załamania nerwowego, i tam jedna z pań ma kolczyki w kształcie kafeterii. Marzę o takich od lat, niestety, chyba musiałabym napisać do samego Almodovara z pytaniem, gdzie takie kupili. Więc kawa się gotuje na gazie, a ja czekam, myśląc. Kolejny dzień regularnie myślę o Marcie Konarzewskiej, ale nie mam nic pożytecznego do dodania. Więc myślę też między innymi o tym, że w mleku do kawy pełno jest konserwantów, i że słowo to I. pomyliła ostatnio z przetrwalnikami, z czego wyszła dość niebezpieczna konstrukcja semantyczno-biologiczna.
Kawa gotowa, odrywam się od mojego bełkotu i wracam do pisania artykułu o żeńskiej końcówce.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Wielkie odchudzanie

Zaczęłam wielkie odchudzanie od zjedzenia ostatniego ciasteczka, tak ponoć najlepiej. Jak już zjem, to nie będzie mnie miało co kusić, i odchudzanie pójdzie pełną parą.
Tak sobie żartuję, ale lato latem i czas na bikini, więc nie można już upycha się w czarne sukienki w róże udające sylwetkę. Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, więc nauczona na filmach pomyślałam o narkotykach, ale przypomniało mi się, że ją zamknęli w szpitalu (i wcale nie wystąpiła w telewizji, jak chciała). Więc odpada. Pomyślałam o bieganiu, jednak mieszkam w podejrzanej okolicy i pewnie nie wróciłabym już z pierwszej przebieżki. Głodzenie się odpada, choć nawet się zawahałam. Ceny odsysania tłuszczu zaczynają się od 3000zł, więc nie na moją skromną nauczycielską kieszeń.
Na razie rozważam gorsety.
Przeprowadzkę na wieś, by biegać pośród pól i palić kalorie podczas wyrzucania gnoju. (Miało być ponoć kiedyś takie gospodarstwo agroturystyczne branżowe, że dla homoseksualistów pci dowolnej, że między innymi geje wyrzucają gnój i liźbijki doją krowy, czy jakoś tak, ale na szczęście zapomniałam już, czyja to była koncepcja, i dlaczego nie wypaliła.)
ech...
myślę dalej

niedziela, 20 czerwca 2010

Koszyk z piknikiem

miała lat, nie przymierzając, trzysta...

czyta Mgnn po śniadaniu. Starość. Urocze kurze łapki. Zirytowała się, spojrzała na koszyk z piknikiem, nie ruszyła, bo ma się odchudzać, i poszła nad staw palić papierosy.

Nadal jest w K., na ziemi przodków, i to tym razem nie tych złych. zła część rodziny porozumiewa się z Mgnn ostatnio tylko przez telefon. (Mgnn nadal powtarza co jakiś czas jak mantrę: "obym odziedziczyła choć część ich żelaznych genów. to zawsze przydatne móc zasnąć na godzinę na mrozie, wstać jakby nic i pójść dalej".)

i na Ziemi Przodków doszła do niby-banalnego. niby-nie wniosku, że czas nie jest aż tak linearny, jak myślała, bo. bo tak 10 lat temu wyleciały z obejścia wszytskie drzewa i Mgnn pomyślała: no tak, ostateczne zamknięcie dzieciństwa. a teraz idzie nad staw palić papierosy (budowa szkatułkowo-klamrowo-chaotyczna) i tam wszystko już prawie takie, jak Kiedyś. więc w Mgnn włączyła się nostalgia, sentymentalizm i niemal melancholia, ale nie do końca. teraz to już nie taka pierwsza naiwna.

zdecydowała się jednak na ten koszyk z piknikiem.

piątek, 11 czerwca 2010