środa, 21 lipca 2010

Vengo

Kochany pamiętniczku,

właśnie dojechaliśmy do Barcelony. od dziś Maganuna Kristina Barcelona znów, do odwołania. tym razem przyjechaliśmy samochodem, i po prawie 2,5 tys.km. są dwie strategie prowadzenia auta:

1. do usranej śmierci
2. aż oczy wypadną

Z. obrała obydwie, po czym wydała na parkingu gdzieś okrzyk grozy zakrywając twarz dłońmi, bo biegło na nią coś strasznego i czarnego, czyli jej cień.

poza tym
a poza tym mózg został gdzieś po drodze za Avignonem.

czwartek, 15 lipca 2010

Wietrzenie lisów

Otóż, drogi pamiętniczku, wciąż jesteśmy w trakcie letnich porządków. Nie służy to moim nerwom, gdyż wyszedłszy wczoraj przed dom dostałam migotania przedsionka z powodu truchła, które zawisło później na ławce w kuchni. Okazało się, że O. znalazła na dnie jakiejś szafki lisa, którego dostała od Prababki Lodzi, i postanowiła go wywietrzyć. Między Bozią a prawdą znalazła jeszcze kołnierz z lisa, ale go wyrzuciła, bo postanowił zrzucić sierść na lato.



Więc lis się wietrzy do teraz, towarzyszył mi również w śniadaniu.

Pamiętam, jak Zła Babka wyciągnęła kiedyś swoje lisy z szafy, pokazała O. i H. i powiedziała do H. "to będzie kiedyś twoje". H. nieomal umarła z zachwytu i szczęścia. Bezcenne. Lisy mają plastikowe oczy i w pyszczku zapięcie, które pozwala wczepić początek w koniec i umieścić na szyi. Nadal nie próbowałam. Może kiedyś dojrzeję.

środa, 14 lipca 2010

letka dezintegracja

Pobiegłam przez zamglony mrok, gdzie stoi twój dom
teraz w nim tylko cisza mieszka

...zadeklamowała z namysłem Mgnn, jednocześnie czując zażenowanie związane ze wspomnieniem teledysku i ogółem "powstałaś taka biała" i zastanawiając się, czy to nie brzmi całkiem nieźle.

-"Chyba jestem jakaś nienormalna"- mruknęła do siebie - "pomyślałam przed chwilą, że nie mogę się doczekać jesieni".

Najbardziej lubię przecież jesień, porę na pająki. I do tej pory praca mgrmgnn się z pewnością już sama dokończy cudownym sposobem! Porosnę kolejnymi rozdziałami jak Anna Csillag włosami. Plus kolejne koncepcje na przyszłość i tego typu atrakcje. Lubię jesień, najbardziej. Lubię krajobrazy rozpadu przed zimą, lubię nowe początki, które w ostatnich latach przychodziły właśnie jesienią, związane z nowymi latami nowych studiow w nowych dziwnych mieszkaniach. Może jestem już na to trochę za stara, ale dam sobie jeszcze około roku na skończenie bonusowych kierunków pt. filologia atrakcyjno-abstrakcyjna.

piątek, 9 lipca 2010

Drogi pamiętniczku,

spędzam właśnie samotny wikend na wsi. Ze samą sobą, więc myślę o życiu, o przeszłości, z której wypływa moja teraźniejszość, o ogrodzie, o podróżach i piosenkach. Zrobiłam nowy salonik w stylu tureckim (inspirowany jak zwykle kawiarniami w Sarajevie); za każdym razem, gdy jadę do letniej rezydencji, ustawiam salonik w innym miejscu. Tym razem jest jednoosobowy. Opiszę go i pokażę na zdjęciu, tak więc: z kuchni O. wybiła drzwi, za którymi planowała zrobić taras, ale nie wyszło, więc jest spora kupa gruzu. Tak zwany poziom gruntu jest z metr albo i nawet półtora poniżej drzwi, więc gruz też usypano wysoko. Mój wkład polegał na tym, że przywlokłam stare drzwi i ustabilizowawszy je cegłami na stercie gruzu przykryłam narzutą na łóżko w stylu pseudo-tureckim. W każdym razie takim, jaki lubi Zła Babka ze Wschodu, wzorzyste czerwone i jak dywan. Na tym postawiłam fotel i okrągły niski stolik, co pokazuje zdjęcie. Dostawiłam świecznik, budzik i kadzidełka, więc jest bardzo przepięknie.

Z zajęć to trochę sprzątałam, paliłam śmiecie, oglądałam pouczający serial pt. Czarodziejka spadła z Księżyca oraz śpiewałam, przez co jestem zachrypnięta, choć lekkie przeziębienie gardła oraz kawałek papierosa Sunday's Fantasy też miały w tym udział. I robiłam dużo nudnych zdjęć zakupionym w Rzeczach Używanych Fotograficznych teleobiektywem.

Teraz zaś robi się chłodno, odstraszam komary kadzidełkiem i myślę o kolacji. Myślę też, że jutrzejsze śniadanie i kawa w moim miniaturowym saloniku na nieistniejącym tarasie to rzeczy, dla których warto żyć.

(Więc szyjmy, póki starczy siły - przerobiłam też na maszynie marynarkę od pani S., i wreszcie nie jest workiem, choć rękawy i kołnierzyk wyszły krzywo.)
(zdjęć na razie nie będzie, bo jednak nie wzięłam kabelka)

poniedziałek, 5 lipca 2010

Powroty do korzeni

Poszłam spać wczoraj po pierwszej w nocy, wypiwszy kakao. Bardzo lubię czas, kiedy inni w domu już lub jeszcze śpią, chyba bardziej ten rano. Jakby można było ukraść dodatkowy czas na życie. Zagotowałam mleko gapiąc się z tuż ponad, aż się prawie sama zagrzałam nad kuchenką, przelałam do kubka w róże i porwałam do przyczepy kempingowej, gdzie jestem na wakacjach. Tamże posłuchałam piosenki 'Don't cry' Guns'n'Roses, której kiedyś nie znosiłam, a teraz jakoś miło mi się kojarzy, potem rozładowała się bakteria w empetrujce. Więc postanowiłam zasnąć, co nie bywa takie łatwe, gdy na dyskotece we wsi obok leci tłuczonka z wątpliwym wokalem pt. jesteś szalona mówię ci. Ostatecznie zasnęłam z kocem na głowie i obudziłam się dopiero, gdy O. zaczęła uderzać w przyczepę, żebym wstała na śniadanie.
Miało być o powrocie do korzeni, ale znów mi się wymknęła główna myśl. C.d.n.

***

przypomniało mi się, co jeszcze chciałam napisać:

"chodzą Śmiercie po słonecznej stronie, trzymający się wzajem za dłonie"

i

"Kiedy las od ukąszeń zmór drzewnych pożółciał, Śnigrobek, błękitnawo zapatrzony w paproć, wędrownie się zazłocił - z dali w dal - po dwakroć, aż się wsnuł do krainy półduchów i półciał."