wtorek, 19 lipca 2011

Jabołczna pita

Wróciłam wczoraj nocnym wieczorem do Łodzi, a dziś po kilku godzinach spędzonych w mieszkaniu zapragnęłam jak najszybciej opuścić to zapomniane przez Bozię miejsce, więc jutro bye-bye Lodz.
Z wieści pozauczuciowych to ochrzciłam naszą wyprawę imieniem Ostatni Raz Na Bałkany Bez Gps-u, choć i tak powinnam być dumna, że dojechałam do Słowenii i z powrotem bez mapy, kierując się na kolejne miasta. No i w Czechach popełniliśmy s Karolyno dobry uczynek, zabierając autostopowiczkę, która okazała się być Amerykanką Alice z Seattle.
Na drodze nie spotkaliśmy większych przeszkód oprócz rozkopanego zjazdu z Bielska na Łódź, przez którego to stan zabłądziliśmy i pojechaliśmy przez Oświęcim, oraz oprócz jeży zamienionych w jabołczną pitę (niestety przy pierwszym K. myślała, że to jabłko, a może na szczęście).

piątek, 8 lipca 2011

Maganumiczne Opowieści (sł. Maganumičke Pravljice)

MGNN używa na kursie słoweńskiego w Ljubljanie. Pojechała nastawiona na coś na kształt wakacji, jednak prędko odkryła, że została wrzucona w coś na kształt studiów, które to wrażenie jest tym silniejsze, że mieszka w akademiku, wieczorami zaś ma dodatkowe zajęcie (słoweński film, słoweński teatr, słoweńskie zajęcia sportowe, zwiedzanie słoweńskiego miasta, picie wina nad rzeką, picie piwa pod akademikiem, picie wina z colą w akademiku). W podsumowaniu tygodnia mogłaby rzec: zmęczyłam się lekko tymi wakacjami. Oczywiście MGNN uwielbia czynny wypoczynek, ale ponieważ nie miała za wiele wolnych chwil od maja, czeka na koniec kursu z pewnym (ledwie dostrzegalnym, bo mimo mnogości zajęć jest super) utęsknieniem.
Poza tym MGNN odczuwa w duchu pewien niepokój, gdyż bo iż ponieważ jednak nie wyjeżdża po wakacjach do Hiszpanii, jak planowała, lecz zostaje w Polszce rodzimej, toteż powinna znaleźć "normalną" pracę. (Czy ktoś nie potrzebuje nauczycielki j. polskiego w Łodzi lub okolicach? albo korektorki, edytorki, redaktorki, złotej rączki, kafelkarki? ogłoszenie powtórne) Tym bardziej, że rzuciła z lipcem poprzednie stanowisko, nazywane szumnie "pracą" i w ogóle "stanowiskiem", zostały po nim tylko malownicze zdjęcia z piątej części "Obcego" i świadomość, że ostatnia wypłata przyjdzie najbliższego dwudziestego. (W związku z tym po kursie midva s Karolyno lahko jedziemy na chwilę do Wenecji).
Odwracając na chwilę głowę od osobistych przeżyć bohterki i od narracji trzecioosobowej, która niewiele wnosi, to klecę naprędce prowizoryczny plan pięcioletni (nie mogąc niestety zacząć od urodzin prezydenta Bieruta, były w kwietniu, a Bolesław na niedomiar złego nie żyje i umarł w niezbyt jasnych okolicznościach). (Kolejne brednie.) Ale pal sześć plany pięcioletnie, ważne jest, żeby szyć, póki starczy siły.

Ljubljana jest przepiękna, a nawet bardzo ładna. Domeczki i kamienice w stylu na-moje-oko alpejsko-austriacko-słowiańskim, naród wg mnie niezwykły, zupełnie porządny, poukładany, odpowiedzialny i uczciwy, słowem - niesłowiański. W ogóle jest to jakaś wyjątkowo cywilizowana część Europy. Wszyscy się uśmiechają i mówią dużo dobrych rzeczy, cieszą się, że uczymy się ich języka, dają nam książki za zupełne darmo (mam już torebkę czytania i gazet), karmią nas śniadaniami w akademiku i kawą z ciastkami na uczelni (!!!), wysyłają na wycieczki... Aż dziwnie. W tym, że się dużo uśmiechają, przypominają narody zachodnie szeroko pojęte, i na szczęście dotychczas zaniepokoiło mnie to tylko raz, jak pani miała wykład i wygłosiła go uśmiechając się przez godzinę - mnie by twarz odpadła. Niech żyje ponurszość.
Jutro jedziemy do Celja i będziemy zwiedzać m.in. kopalnię, co mnie bardzo zainteresowało, res (sł. m.in. naprawdę). Poza tym odkryłam sklep z Rzeczą Używaną i zamierzam wrócić doń choćby po pocztówkę dźwiękową z Jugotonu.

c.d.n., bo okazało się, że mamy teatr (gledaliszcze) godzinę wcześniej, niż myślałam:D