wtorek, 31 maja 2011

Z szycia kobiety pracującej

Postanowiłam odprężyć się przed jutrzejszym dniem pracy startującym o wschodzie słońca i nie poszłam na lekcję języka zagranicznego. To mniejsze zło, bo w zejszłym tygodniu wróciwszy do chałpy po 21. i wstawszy o 4:40 niemal w pracy zejszłam i po skończonym zdaniu - albo, częściej, obliczaniu - zapominałam w ułamku sekundy, co mówiłam lub jaką liczbę otrzymałam. Toteż dziś nie.
Wróciwszy zażyłam relaksacyjny prysznic, zjadłam pożywny (?) obiad i oddałam się orzeźwiającemu nicnierobieniu.
Działa. Działa wyśmienicie.
Zauważyłam również, pracując jeszcze naprawdę niedługo, że kiedy w tygodniu dwa dni przeznaczam na studia, a resztę na etat, to kocham być na uczelni i uczyć się. Wniosek z tego taki, że jeśli ktoś jeszcze studiuje, to ma podstawy, żeby to kochać. Inny aspekt nowej codzienności jest taki, że kocham każdy kawałek wolnego czasu, który mi się trafia, nawet nie narzekam, że nienawidzę miasta, że nie mogę się doczekać czasu, kiedy stąd zniknę itp. Ogranicznik marudzenia.
Dziś jeszcze pomyślałam, że przeprowadzę eksperyment polegający na wypiciu piwa po powrocie z zajęć, ale w obecnym stanie pewnie by mnie to zabiło, więc zrobię to kiedy indziej. Tymczasem myślę o jutrzejszym poranku, ale już bez nerwowości, jedyny zgrzyt nastąpił podczas jazdy do domu, gdy musiałam zaapelować bezpośrednio do mojej chciwości (pieniądze!), żeby nie zacząć jęczeć w duchu, że nie chcę, że Bozia mnie nie stworzyła do pracy. Udało mi się zło dobrem zwyciężyć, uśmiechem, bo zobaczyłam dziki bez kwitnący w jakiejś bramie; pomyślałam o kilku momentach, gdy go rwałam i suszyłam na strychu, nie pamiętając, jak wyglądają łódzkie chodniki. Uspokojona pomyślałam, że za jakiś czas będę rwać kwiaty lipy, a praca będzie wtedy faktem rzuconym i zaprzeszle dokonanym, z konsekwencją w teraźniejszości w postaci może niewielkich, ale pieniędzy.
Jak to napisała mi I., nie ma się co martwić o przyszłość, pewne jest tylko to, że umrzemy, więc lepiej żyć i po prostu dobrze się bawić:)

- - - - - -
idę się odmóżdżać

sobota, 28 maja 2011

sobota pracująca (chorująca trochę też)

Dziś sobota pracująca, ale okazało się, że mam "siedzieć i obserwować", więc cała szczęśliwa piję herbatę i czytam o zasadach działania różnych typów silników oraz chłodnic, bo tylko taki typ literatury i prasy znajduje się w biurze. Bo gołe panie na kalendarzach i w innych miejscach mogę zaliczyć tylko do tzw. tekstów kultury.

środa, 25 maja 2011

patas arriba

kupiłam dziś w antykwariacie książkę tylko dlatego, że była do góry nogami. niebieska na okładce, po otwarciu okazuje się, że właśnie się skończyła. oczywiście miałam ją już w domu, co więcej, w pewnie około trzech czy czterech egzemplarzach (wnikliwe czytelniczki pci obojga* z pewnością domyślą się, co to za książka, jeśli powiem, że była tu jakiś czas temu ilustracja z niej pochodząca). okładka nie zniszczona, miękka jakaś, mimo że twarda, gładka, w środku zżółkła, jak chyba cały nakład, na grzbiecie szyta, ale pachnie jakby anyżkiem (być może to bakterie gnilne literatury). nie, nie planowałam kupować czwartego egzemplarza, ale ta odwróconość narracji w sposób zwyczajnie dosłowny mnie zachwyciła. uznałam, że to znak od Bozi i porwawszy tomik wybiegłam w uniesieniu i kupiłam jeszcze w pobliskim sklepie typu Luksusowe Odzieże Zza Żelaznej Kurtyny spodnie w kolorze przypominającym czerwony.

dodam, iż wszystko to odbyło się na tzw. spidzie, nie związanym z rosyjskim spidem, a mianowicie wziętym stąd, że wstałam o 4:40, poszłam do pracy na 8 godzin, poszłam na zajęcia i poszłam na zakupy. teraz zaś słucham Yoko Ono i wcale nie jestem śpiąca. raczej głodna.

* ol rajts reserwód to Natalia@Oreiro

P.S. za niedługo adres maganuna.pl przestanie działać, więc jeśli ktoś mnie będzie szukał, to pod maga-nuna.blogspot.com

sobota, 7 maja 2011

w poszukiwaniu straconej maganuny

jak wdać, mgnn jest perdú.
odzyskując którąkolwiek siebie, słucha płyt z gramofonu i jeździ po kuchni i korytarzu na rolkach. wcześniej była z M. na pouczającej wycieczce w kanionie z piaskiem i wodami oligoceńskimi, gdzie zeszły na sam dół i spaliły ostatnie papierosy. zebrawszy kamienie i skamieniałości. wróciwszy zjadłszy kanapki pieczone. do kanionu wjechały polonezem, a dokładnie prawie do, bo były tabliczki Stęp Zbroniony i masa psychodelicznych chorągiewek. nic to. zimno, wiało, deszcz i wyjątkowo zimny maj, oraz agresywne lato w domyśle.
wróciwszydo siebie i do kuchni nastawiła mgnn czajnik na herbatę i wziąwszy się za przeglądanie starych gazet, których dwie stertki odłożyła w zeszłych latach ubiegłych. np. że nowość w kinach Obcy - Przebudzenie, albo wywiad-rzeka z Cher. i takie tam, typu komiksy Superman VS Alien, Kaczor Donald i Wehikuł Czasu, aż po czasy LGBT Barcelona. wertuje i szuka siebie. koty buszują po kątach i boją się rolek. miała w piecu napalić, ale nie jest tak zimno.
koniec części pierwszej,