wtorek, 29 czerwca 2010

Opowiesci Kosmogradzkie

Chyba dostalam udaru slonecznego. Na szczescie na stronie zdrowybobas.pl udalo mi sie wyczytac porade, co wtedy robic, wiec pije chlodne plyny oraz okladam czolo i kark rozmieklym namoczonym recznikiem papierowym (z powodu deficytu tradycyjnych).

Z innych dziedzin istnienia to nie kupilam jeszcze Galki Z Bozia, z tej prostej przyczyny, ze wcale nie mam ochoty jechac do centrum. Calkiem zadowolona siedze na zboczu gory przy parku Guinardo i wychodze tylko na sama gore, zeby Barcelone ogladac z gory i z daleka. Naogladalam sie jej do oporu swojego czasu. Stad jest oddalona i ten dystans mnie zupelnie satysfakcjonuje, na razie. Jutro wybiore sie i tak zalatwiac sprawy podatkowe oraz na zakupy. Przez poprzednich kilka dni patrzylam to na ksiezyc odbijajacy sie w morzu (to tam czytalam na plazy w wikendy), na antene przy wzgorzu Mont Juic (to tam chodzilismy biegac i dzialy sie w poblizu ostatnie miesiace bytnosci na poludniu), na Sagrade Familie (poczatki w BCN), na port przy hydroelektrowni (gdzie pierwszy raz przypadkiem doszlam do morza srodziemnego). I takie tam... takie tam... opowiesci kosmogradzkie.

c.d.n. b.y.c.m.o.z.e.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Kroniki Marsjanskie

Jest tak gorąco, że nie chce mi się wyjść z domu. Byłam przed południem z psem w parku i to mi wystarczy. |Chociaż przyznaję, że wcale nie jest jakoś koszmarnie. W parku natomiast siedzą zielone papugi i skrzeczą dziobiąc szyszki. I gapią się, jak się gapię do góry na nie. Jestem oblepiona gorącem i ogłupiała wyjątkowo.

Ładny jest widok na miasto nocą, księżyc odbija się na horyzoncie w morzu, a w dzień jeszcze bardziej jak z filmu. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, a to jest właśnie to miejsce. Nie wyrażę się precyzyjniej w tym klimacie.

piątek, 25 czerwca 2010

Pacyfik

Już za dwie godziny idę jechać siedzieć. W samolocie. Jak zwykle boję się, że spadniemy do Pacyfiku i pochłoną mnie kolorowe ukwiały. Staram się być dobrej myśli i wracam się pakować.

środa, 23 czerwca 2010

Historie literatury

Uczę się mądrych rzeczy o literaturach słowiańskich, a jedyną myślą, która na stałe zagnieździła się w mojej głowie, jest Krystyna Janda umierająca w filmie Przedwiośnie. Dziwne (choć może właśnie normalne?).
Zwalczyłam uporczywą wizję i zapisałam dwie ważne informacje:
1. w literaturze słoweńskiej zwykle występuje motyw alkoholizmu
2. zdanie, które mi się spodobało, a opowiada o tym, jak jeden pan wyrzucił innych przez okkno, ale upadli na kupę śmieci i przeżyli: "vrgli skozi okno na Hradčanih tri predstavnike nasprotnikov (pristali so na kupu smeti pod oknom in preživeli)"

Na szczęście Ewelina mówi, że jeszcze trochę i obydwie będziemy dzielnie wygryzać świat.

wtorek, 22 czerwca 2010

Kafeteria

Śniadanie już zaginęło w mroku dziejów, ale kawa z kafeterii to zawsze porządna wartość. Chyba, że wykipi. Inne nazwy, które słyszałam na określenie tego małego zaparzacza, to np. maquinetka. Jeśli ktoś nie wie, co to, to należy obejrzeć film pt. Kobiety na skraju załamania nerwowego, i tam jedna z pań ma kolczyki w kształcie kafeterii. Marzę o takich od lat, niestety, chyba musiałabym napisać do samego Almodovara z pytaniem, gdzie takie kupili. Więc kawa się gotuje na gazie, a ja czekam, myśląc. Kolejny dzień regularnie myślę o Marcie Konarzewskiej, ale nie mam nic pożytecznego do dodania. Więc myślę też między innymi o tym, że w mleku do kawy pełno jest konserwantów, i że słowo to I. pomyliła ostatnio z przetrwalnikami, z czego wyszła dość niebezpieczna konstrukcja semantyczno-biologiczna.
Kawa gotowa, odrywam się od mojego bełkotu i wracam do pisania artykułu o żeńskiej końcówce.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Wielkie odchudzanie

Zaczęłam wielkie odchudzanie od zjedzenia ostatniego ciasteczka, tak ponoć najlepiej. Jak już zjem, to nie będzie mnie miało co kusić, i odchudzanie pójdzie pełną parą.
Tak sobie żartuję, ale lato latem i czas na bikini, więc nie można już upycha się w czarne sukienki w róże udające sylwetkę. Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, więc nauczona na filmach pomyślałam o narkotykach, ale przypomniało mi się, że ją zamknęli w szpitalu (i wcale nie wystąpiła w telewizji, jak chciała). Więc odpada. Pomyślałam o bieganiu, jednak mieszkam w podejrzanej okolicy i pewnie nie wróciłabym już z pierwszej przebieżki. Głodzenie się odpada, choć nawet się zawahałam. Ceny odsysania tłuszczu zaczynają się od 3000zł, więc nie na moją skromną nauczycielską kieszeń.
Na razie rozważam gorsety.
Przeprowadzkę na wieś, by biegać pośród pól i palić kalorie podczas wyrzucania gnoju. (Miało być ponoć kiedyś takie gospodarstwo agroturystyczne branżowe, że dla homoseksualistów pci dowolnej, że między innymi geje wyrzucają gnój i liźbijki doją krowy, czy jakoś tak, ale na szczęście zapomniałam już, czyja to była koncepcja, i dlaczego nie wypaliła.)
ech...
myślę dalej

niedziela, 20 czerwca 2010

Koszyk z piknikiem

miała lat, nie przymierzając, trzysta...

czyta Mgnn po śniadaniu. Starość. Urocze kurze łapki. Zirytowała się, spojrzała na koszyk z piknikiem, nie ruszyła, bo ma się odchudzać, i poszła nad staw palić papierosy.

Nadal jest w K., na ziemi przodków, i to tym razem nie tych złych. zła część rodziny porozumiewa się z Mgnn ostatnio tylko przez telefon. (Mgnn nadal powtarza co jakiś czas jak mantrę: "obym odziedziczyła choć część ich żelaznych genów. to zawsze przydatne móc zasnąć na godzinę na mrozie, wstać jakby nic i pójść dalej".)

i na Ziemi Przodków doszła do niby-banalnego. niby-nie wniosku, że czas nie jest aż tak linearny, jak myślała, bo. bo tak 10 lat temu wyleciały z obejścia wszytskie drzewa i Mgnn pomyślała: no tak, ostateczne zamknięcie dzieciństwa. a teraz idzie nad staw palić papierosy (budowa szkatułkowo-klamrowo-chaotyczna) i tam wszystko już prawie takie, jak Kiedyś. więc w Mgnn włączyła się nostalgia, sentymentalizm i niemal melancholia, ale nie do końca. teraz to już nie taka pierwsza naiwna.

zdecydowała się jednak na ten koszyk z piknikiem.

piątek, 11 czerwca 2010