piątek, 27 listopada 2015

Między światami

Trochę wsiąkłam w życie południowe, śródziemnomorskie, co objawia się tym, że zupełnie nie pamiętam, że jestem nad morzem i w jednym z większych miast europejskich. Chodzę na zajęcia, po zajęciach spaceruję po wzgórzach przy domu (wtedy przypominam sobie na chwilę, że to morze i kostabrawa, bo widzę morze i miasto z góry), czasem poprawiam lepsze lub gorsze teksty, sama niewiele pisząc. Jak zwykle wiele czasu poświęcam bezproduktywnemu myśleniu o szyciu. Na razie nic nie wymyśliłam. Chcę być w Barcelonie i chcę być na wsi u siebie, więc jedynym rozwiązaniem jest rozdarcie się lub magiczne nałożenie się światów. (Buduję pozytywną narrację, bo sama mam dosyć swojego narzekania, że "nie chcę być w obcym miejscu, ale i nie chcę być w Polsce jako aparacie państwowym", idzie mi przyzwoicie). Nie piszę za wiele, bo nawet moje fantazje są ostatnio bezproduktywne. Budzę się w nocy, mówię S., że właśnie mi się coś śniło, ale rano już nie wiem, co to było, a on nie wie, że coś mówiłam. A sny są chwilowo ciekawsze od rzeczywistości, którą trzeba mozolnie budować, bez instrukcji i z ograniczonym zestawem narzędzi. Tą oto zardzewiałą myślą na dziś skończę.

niedziela, 11 października 2015

Pouczający dialog przy śmietniku

Zrobiliśmy porządki i poszliśmy do dalszych kontenerów, żeby wyrzucić do nich śmieci z ogrodu, takie jak zgnita cukinia.

Fannie: - Może teraz pójdziemy do baru, żeby nie siedzieć cały czas w domu?
Maganuna: - Ale z torbami na śmieci? Będę z nimi wyglądała jak biedna imigrantka.
Fannie: - Przecież jesteś imigrantką i jesteś biedna. Ucz się nie przejmować, co myślą inni.

poniedziałek, 5 października 2015

Ołowiane trzewiczki

Coś mi się nie chce rano wstawać. Nieważne, że z domu wychodzę dopiero o dziewiątej, i tak mi się nie chce. Cały czas od przyjazdu zapadam tu, na Południu, w studnię z lepką wodą snu, która zamyka się nade mną i ledwo odpuszcza od rana. Ta metafora to pewnie wpływ mrocznego harlequina, który właśnie poprawiam. Śnią mi się niby-miłe, niby-dziwne rzeczy, Żydzi sprzed wojny w Koźminku, co jakiś czas stare akacje nad stawem, znowu samochód na klej. Te same motywy. Przynajmniej nie wraca pterodaktyl na strychu. Wstałam dziś, otworzyłam okiennice i powoli wróciłam do żywych. Naprzeciwko jest szkoła specjalna, więc zwykle i po przebudzeniu nie jestem pewna, gdzie jestem, bo dzieci wydają dużo nietypowych dźwięków, a ich ulubionym zajęciem jest dmuchanie w piszczałki. Wypiłam kawę, zjadłam pożywne śniadanie w postaci dwóch sztucznych babeczek i wstawiłam chleb. Rósł od wczoraj, ale poszło mu raczej przeciętnie. Piekarnik piecze według własnych sekretnych ustawień, więc też nie wiem, co z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że chleb, bo nie mogę już patrzeć na bagietki. (Na początku miałam napisać, że powinnam założyć na jakiś czas ołowiane trzewiczki, żeby nie marudzić i poczuć się po ich zdjęciu dobrze w swoim życiu, ale właśnie okazuje się, że chwilowo nie trzeba).

PS Z wiekiem staję się dojrzała i rozsądna. Kiedy jechałam na zajęcia moim dzielnym samochodem, znienacka zza lusterka wyszedł duży żółty pająk (to na pewno jadowita araña) i zaczął wędrować na wysokości moich oczu. W jego oczach było coś przeraźliwego. Pomyślałam sobie: "Nawet jak spadnie mi na twarz, co się na pewno stanie, nie mogę rozbić samochodu". Prawda, że rozsądne? Araña zniknęła, więc pewnie się jeszcze niestety spotkamy.

PPS Aktualizacja: dwa dni później pająk spadł z lusterka prosto na mnie, na szczęście nie na twarz. Poczułam na ręce, a później nodze szmyranie odnóż. Dojechałam do czerwonego światła, rozejrzałam się – aranii nie ma. Na szczęście na następnym skrzyżowaniu wlazła na drzwi, z których została ostatecznie wyrzucona na zewnątrz. Ręcznie, gołymi ręcami.

Ach, jakby ktoś się zastanawiał, to nie wiem, jakim sposobem zastrzegłam wcześniej bloga. Nie zauważyłam, tylko się dziwiłam, że tak relacjonuję, a nikt nie skomentował.

sobota, 3 października 2015

Kafeteria "Powietrzna poczwarka"

Przez pół nocy była burza. Lało, widać było błyskawice i grzmiało. Budziłam się co jakiś czas, ale byłam zadowolona, jak zawsze podczas burzy. Miałam przyjemne wrażenie pozostałe z dawnych lat, że to rytuał przejścia, że rano po burzy budzę się trochę inna i parę spraw potoczy się inaczej. Zobaczymy. Śniło mi się, że byłam w K. i że wszędzie rosły wysokie, stare drzewa, jak jeszcze powiedzmy piętnaście lat temu. Szłam nad staw, patrzyłam na akacje i leszczyny i wydawało mi się, że podrzucam małe powietrzne poczwarki. Czytam właśnie "1Q84" i parę motywów po mnie chodzi, bo są czasem zbieżne z tym, co mam w głowie. Kilka dni temu byliśmy ze znajomymi na górze nad miastem i patrzyliśmy na fajerwerki. Z góry morze wygląda, jakby było ścianą ponad linią miasta i jakby się o dziwo nie przelewało przez wybrzeże. Kiedy robi się ciemno, nie widać już wody, tylko linię świateł miast. Wtedy po chwili dostrzega się statki powietrzne wysoko nad linią horyzontu. To dziwne. Zwykle myślałam, że to Symfonia  Mórz, a teraz uznałam, że to powietrzne poczwarki.

Właśnie prawie spaliłam kafeterię, tzn. makinetkę, tj. maszynkę do robienia kawy na gazie. Nie wiem, jak się ją jeszcze nazywa w różnych częściach kraju.

*(Nie do końca jestem pewna, czy podoba mi się to, jak ta książka jest napisana, czasem mnie denerwuje, bo mam wrażenie, że jest napchana pseudosymbolami, które nic nie znaczą, ale czytelnik się zastanawia. Na gruncie polskim robi to Olga Tokarczuk. Ale może to też jest dobre, tylko ja o tym nie wiem. W każdym nadal przyjemnie mi się czyta mimo zdarzającej się irytacji.)

środa, 30 września 2015

Nie chcę wychodzić z domu

Nie chcę wychodzić z domu.
Nie chcę wychodzić z domu.
Nie chcę wychodzić z domu.

Tak wygląda moje bycie na erasmusie w jednym z bardziej imprezowych miast Europy. Dziś od rana leje, więc jestem tym bardziej nieprzysiadalna i rozpłoszona. Najchętniej robiłabym korektę w domu, ale muszę jechać na zajęcia (godzina drogi na kampus), a poza tym akurat nie mam żadnej korekty. Mogłabym też piec albo lepić pierogi. Wszystko bym mogła robić, bylebym nie musiała wyjść z domu! I mówić do ludzi! I słuchać ludzi!

czwartek, 24 września 2015

Śniło

Czasem siedzę tu w ciemności przed komputerem i zapominam, gdzie jestem. Mogę wtedy być w kilku starych miejscach lub jakimś nowym. Mogę być w domu pod lasem, domu złym, domu pradziadków albo w swoim domu. Mogę być w nieznanym mieszkaniu albo gdzieś indziej, na krańcu świata. Dopiero dźwięk wydobywa mnie z wieloprzestrzeni i zacieśnia czarną jaskinię. Słyszę psa. Słyszę skrzypienie okiennicy. Słyszę kocie łapki na podłodze. Słyszę motocykle, słyszę śmieciarkę. Nic nie słyszę, może jestem w K. Faktycznie zapominam o miejscu w tych ciemnościach. Tak samo kładę się spać i nadal nie wiem, gdzie śpię. Mam poczucie, że nie jestem w domu, ale nie czuję się też tutaj. Wpadam w otchłań, zasypiam natychmiast i budzę się powoli. Tuż przed budzikiem mam wrażenie, że to stary dom, że obudzę się gdzieś dawniej i wszystko będzie jeszcze inne, niektóre rzeczy lepsze, a niektóre znacznie gorsze. Przede wszystkim inne, co jest cechą przeszłości. Czasem śni mi się przeszłość i wędruję przez to wszystko, co już tak nie wygląda. Ściany są inne, dachy inne, jest mniej mebli, więcej przedmiotów. Mniej drzew, więcej zwierząt. Wystarczy, że poznaję: tak, to 1993 rok, to dawno, cały czas pamiętam, ale różnica nawarstwiła się już bardzo duża. Tak czas nakłada warstwy różnic w poszczególnych miejscach. Czasem znajduje się enklawę, gdy na przykład ktoś zamknie pokój albo przestanie wchodzić na strych. Nasz strych nadal zachował wiele dekad z przeszłości mimo wchodzenia. Nasz dom przy lesie nie zachował żadnej enklawy, bo zrównano go z ziemią i zaczyna być lasem. Prawie nie da się poznać, że tam był, całe wielkie podwórko, stodoła, trzeba wiedzieć. Wtedy widzi się jedyne pozostałe drzewo, modrzew, teraz wielki, z którego patrzyłem na stodołę. Można też, uważnie szukając, znaleźć zapadniętą ziemię tam, gdzie była studnia. Oczywiście grzebiąc głębiej, znaleźlibyśmy zakopane butelki, zgubione zabawki, a na pewno piwnicę, piwnicy przecież nie zburzyli. Cały czas jest tam gdzieś pod ziemią. Przejeżdżając tam, będę mieć tego świadomość.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Kolovoz

Jest to dla mnie dość spokojne lato, przetykane zwykłymi niepokojami egzystencjalnymi i pogodnym myśleniu o niepewnej przyszłości. Czy będzie za szybko jakaś zagłada, jak będzie się żyło na świecie po nowych wielkich migracjach, czy podwórko wystarczy, żeby uprawiać rolnictwo, co zrobić na obiad. Niewiele się dzieje i zmienia. W ostatnim czasie jedynie raz dostałam ataku histerii, gdy rozdarłam o klamkę nową koszulę, tuż po wyprasowaniu. W przypływie dramatyzmu zerwałam ją z siebie, aż guziki rozsypały się po pokoju. Dziś pokornie przyszywałam. Lekko się waham, czy uparcie nosić zaszytą, czy też nie. Jeszcze nie wiem. Mimo wszystko chcę zachować swoją godność, tym bardziej że wybywam znowu za granicę. Wtedy się w końcu dużo pozmienia. Zagranico będę tam, gdzie kiedyś, na południu. Jadę już zaraz, więc składam w walizki te koszuliny, książki, puszki z fasolką i inne zapasy. Sierpień upływa na wykańczaniu zleceń bez specjalnego przekonania, cięciu drewna dla O. na zimę, robieniu dżemów na wyjazd, a wszystko to od czasu do czasu przetykam lekką histerią z błahych powodów. Chciałam dla odprężenia napisać coś o przodkach, zaczynając od tego, jak ciotka przyszła pożyczyć maszynę do czyszczenia srebra, ale chyba poprawiam za dużo bardo złych tekstów, bo wyszło zupełnie bez wyrazu. Więc odłożyłam i będzie czekało na emigrację, może na dachu nad morzem wyjdzie lepiej. I nie będzie prowadziło zawsze do myśli, że przodkowie umarli, a ich śmierć jest figurą naszej śmierci. Chociaż to też dobry motyw. Tym pozytywnym akcentem chwilowo kończę. Nonsensy.

sobota, 1 sierpnia 2015

Praca kontra życie, Maganuna kontra Maganuna

Ponieważ jestem szalenie pracowita, a do tego uwielbiam majsterkować, ostatnie wpisy na blogu były poświęcone zwykle także mojej walce z pracą. O ile pisałam. To było o tym, jak odwlekam. Tym razem jest tak samo, w wikendy zwykle odwlekam bardziej, bo nie zawsze potrafię jak cywilizowany człowiek NIE pracować w szabas i niedzielę. Z tej okazji wczoraj robiłam dżemy z jabłek (papierówek), a dziś podłogę w spiżarni. Zacznę od pierwszej z tych dwóch spraw.

Odkryłam fantastyczny sposób robienia dżemów, które są tak naprawdę pieczonymi jabłkami. Zdradzę tę tajemniczą recepturę Maganuny (tajemnicę babuni z internetu?): nastawiam je na jakieś 5-7 minut w mikrofalówce, zasypane cukrem. Bardzo niestaroświeckie i pozbawione uroku. Później, jak uznam, że się upiekło-gotowały, przekładam do słoików i pasteryzuję. Urok jest wspaniały, pieczenie w piekarniku się nie umywa do tego sposobu, gorąco polecam.

Druga kwestia to podłoga. Może kiedyś uda mi się rozmnożyć jeszcze bardziej moje złote talenty i zyskać dzięki temu miliony monet. W chałupie niektóre pomieszczenia od lat nie dorobiły się podłogi, w tym spiżarnia. Był tam tylko dół między fundamentami zabudowany przypadkowymi drewnianymi śmieciami. Wyrzuciłam dziś wszystkie żdżory i klonkry (jako że dostałam nowe zlecenie, które mogę odwlekać) i ukonstruowałam stelaż pod nową, normalną podłogę. Po południu powstała i sama nawierzchnia. Ściany też pomalowałam. Przy okazji przeraziłam się, że umoczyłam rękę w żrącej cieczy, która pozbawiła mnie czucia i wytworzyła odrażający bąbel pokryty schodzącą czerniejącą skórą, ale okazało się, że to tylko resztka pianki montażowej, do której przykleił się pył.

To chyba tyle, idę robić naleśniki z tajną recepturą.

środa, 22 lipca 2015

Atrakcje na końcu świata

Dzisiaj cały dzień odnawiałam meble, ponieważ jak niemal co dzień muszę pracować. Kończy się na tym, że przez większość dnia zajmuję się muszeniem pracować, a pod koniec dnia w popłochu nadrabiam albo i nie, odkładając na czas paniki przed dedlajnem. To temat na kolejną impresję, a mianowicie, że albo będę zarządzać sobą w czasie, albo lepiej wrócę na etat. Albo znajdę takie zlecenia do robienia w domu, których nie będę za często nienawidzić. Choć to dziwne, bo na etacie nie przeszkadzało mi, jeśli nienawidziłam tekstów, które poprawiałam. W każdym razie odnawiałam dziś meble przez cały dzień. Skończyłam drewniany fotel sprzed wojny. Prawie zrobiłam do końca biblioteczkę z po wojnie. Albo sprzed, bo nie wiem, czy z tyłu jest data 37 r. czy 57 r. Zrobiłam część ławy. Wszystko to meble z litego drewna, które dają mi poczucie stabilności. Zdzieram stare lakiery, odkorniczam, bejcuję i lakieruję na pół matowo. Nie są to jakieś cuda wianki, ale są miłe i ładne, a dla mnie bardzo przyjemne i ładne.

Poza tym z atrakcji codziennych to ugryzła mnie osa. To dla mnie faktyczna niespodzianka, bo od lat mnie to nie spotkało. Trochę boli, bo przed chwilą zobaczyłam ją na nodze podczas zmywania. Musiała się przedostać. Zatłukłam, ale zdążyła, więc mam atrakcję - w końcu coś się wydarzyło. Ostatnio nawet burze nie były spektakularne, tylko czasem trochę wieje. Oprócz tego raczej nic, a osy interesują mnie bardziej niż dyskoteki czy nowe narkotyki. A! Nieprawda. Dwa dni temu poszłam biegać, dobiegłam aż do kościoła w sąsiedniej wsi i z powrotem, a wracając, znalazłam białego kota. Ogłoszenie o jego zagubieniu wisiało z sklepie już drugi miesiąc, ktoś musiał go dokarmiać przy remontowanej, do niedawna zdemolowanej stacji benzynowej i szrocie prowadzonym przez ćwoki. Kot był miły i siedział ze mną dwa dni, jak robiłam korekty w salonie, po czym został odebrany przez chłopca z miasta, który przechowywał kota na wsi u rodziców. Więc takie atrakcje też u mnie występują.

Aktualizacja: następnego dnia wylała pralka i to też była spora atrakcja. A kilka dni później była burza, co zawsze jest wydarzeniem odświętnym.

piątek, 26 czerwca 2015

Tak

Dziś po raz pierwszy od dawna świadomie robię sobie dzień zupełnie wolny. Zmęczyłam się wszystkim i nawet nie mam siły jechać na Ziemie Przodków. Dopiero wczoraj udało mi się zamknąć niemal wszystkie sprawy zawodowe i naukowe, po czym odeszły ze mnie wszystkie siły. Przez to budzik nastawiony na 8 rano zadziałał dopiero o 10. Wyłoniłam się z dziwnego niby-mroku, w którym śniła mi się wielka zima. Śniły mi się pokryte wielkimi zaspami śniegu pagórkowate pola sprzed dwudziestu lat i my brnący przez nie. Sen był zupełnie realistyczny. Świeciło słońce, a my szliśmy. Wstałam, mając wciąż w głowie śnieg, wyszłam na pomost, żeby poćwiczyć swoje wymyślone asany. Następnie zrobiłam sobie jajecznicę z rumiankiem, po czym poczułam się nieco normalniej, wystarczyło postanowienie wolnego dnia, że malało rozpłoszenie i zaczęłam wchodzić w głąb swoich myśli ze spokojem. Teraz zamierzam zajmować się sprawami domowo-ogrodowymi, a w przerwach czytać. Czytanie mnie uspokaja, w przeciwieństwie do internetów. Spokój to jedna z moich podstawowych wartości. Idę.

PS "Tak" - ulubione słowo Yoko Ono.
PPS Kiedy wchodziłаm do pokoju Ђ. i mówiłаm "dzień dobry", odpowiadał z zadowoleniem "tak".

PPS Z ważnych rzeczy: znalazłam wczoraj pod jabłoniami wielkie kępy poziomek! Okazało się, że to co kosiłam w każdym roku, myśląc "o, jakie ten chwast ma podobne liście do poziomek", jest nimi. Siedziałam w trawie, zrywając i jedząc, szklankę zebrałam i zasypałam cukrem w słoiku.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Potok myśli o szyciu

Jestem z siebie dość zadowolona, bo zorientowałam się wreszcie, że potrzebuję czegoś w rodzaju urlopu, najlepiej odpoczynku połączonego z niemyśleniem. Bo siedzę w domu zagrzebana w tekstach, swoich i nieswoich, i jestem coraz bardziej oderwana. Poznałam to po tym, że gdy chciałam wydrukować fragment pisanego właśnie tekstu, który musiałam szybko komuś zanieść, a drukarka przestała działać, kopałam ją w szale tak długo, aż chyba już nie będzie działać. Była i tak niedobra i mnie denerwowała regularnie, dostałam ją kiedyś w zamian za książkę, ale świadczy to, że muszę zadbać o moje nerwy. Ponieważ nie chodzę do pracy, tylko wykonuję ją w domu, to ostatnio zupełnie nie zapominam o pracy. Muszę się nauczyć. Na razie jedyną zmianą środowiska będzie wyprawa ze Złym Dziadkiem do sadu po czereśnie w najbliższym czasie. Dzięki temu skutecznie zapomnę o pracy, bo Zły Dziadek doprowadzi mnie do rozpaczy. Niby się już przyzwyczaiłam, że między innymi upiera się, żeby prowadzić samochód, i robi to, dopóki nie złapią go skurcze w nogach. Prawda, że to urocze? Przywykłam do jazdy, podczas której myślę sobie, że może nie zginiemy, ale kto wie. Poza tym krzyczy na mnie, jeśli wycieram ręce od czereśni w robocze ubranie. Trzeba w szmatkę. Brzmi nieszkodliwie, ale po dniu z nim... po dniu z nim zupełnie nie pamiętam o korektach. Tak. Więc to będzie pierwsza odmiana od roboty. Później Zła Babka chciała jechać na Litwę do swoich kuzynek, które mieszkają przy cmentarzu. Często się myli i mówi, że mieszkają na cmentarzu. Nie wiem, czy to przetrwam, ale może spróbuję. A później zrobię sobie wolne również od Złych Dziadków, zamknę się na strychu i nie wyjdę, aż mi wszystko przejdzie. 

środa, 3 czerwca 2015

Rozkosze lata

Kot przyniósł do domu. Ponieważ było wiotkie, myślałam, że nie żyje. Więc wyrzuciłam za płot, ale na szczęście po chwili sobie poszło. Ciekawe, czy mogło mnie zagryźć, udając martwe?

niedziela, 17 maja 2015

$$$

Natrafiłam przypadkiem na zdjęcia z jakiejś komunii i przypomniałam sobie, że (jako że szłam do) na swoją dostałam dwa miliony złotych. Więc się zastanawiam w takim razie.

GDZIE SĄ MOJE MILIONY???

wtorek, 7 kwietnia 2015

Znalezione w Saragossie

Co jakiś czas grzebię na strychu, myśląc, że raczej niewiele mnie już tam zaskoczy, w końcu przez lata wszyscy na nim grzebali i znaleźli, co było do znalezienia. Niby tak, ale mijają kolejne dekady i okazuje się, że niepozorne rzeczy kryją coś już zaskakującego.

Przeglądam podręcznik do botaniki z lat 40., a tam pocztówka - "Na pamiątkę stulecia śmierci Tadeusza Kościuszki. 15 X 1917".

poniedziałek, 30 marca 2015

Pozycjonowanie płazów

Idzie wiosna. Tak, to nic nowego ani niespodziewanego, ale potrzebuję powtórzyć: wiosna się zaczyna, bo przez ostatnie miesiące tak przywykłam do szarości (nawet jeśli zima była lekka), że miałam wrażenie, że to już stałe warunki i będzie tak zawsze. Od jakichś trzech lat tak mam, że z nadejściem zimy wpadam w poczucie, że zima jest na stałe. Dlatego powtarzam sobie sama, że jest zielono. Zaczyna rosnąć trawa i widzę pączki. Byliśmy rowerami przy bajorze, gdzie w zeszłym roku były niebieskie żaby, ale w tym roku były czarne. Nie wiem, czy coś nie tak z żabami, czy koniec świata. Może tamte uciekły i na ich miejsce przyszły nowe (ale dlaczego tamte nie zabrały ze sobą jeziora?). Żaby robiły wielki hałas i czułam się wtedy spokojna i na miejscu. Nagrałam i puszczam czasem, poprawia mi nastrój, choć to nie to samo. Bardzo chciałabym mieć przy samym domu wodę z żabami. Żeby ich było dużo i żeby ciągle skrzeczały i rechotały. Uwielbiam żaby. Jestem przeszczęśliwa, jeśli latem zasypiam, a przez uchylone okno słyszę jeszcze skrzek. W ogóle żaby to jedne z moich ulubionych zwierząt. W zeszłym roku hodowaliśmy kijanki i były strasznie ładne. Ogryzały glony, po które jeździłam rowerem i przywoziłam w słoiku. Wypuściliśmy je do stawu, zanim się całe przemieniły. Wyobrażam sobie, że jak podjeżdżamy, to nas poznają i podpływają do brzegu, wyglądając nieco spod wody. Co jest mało prawdopodobne, bo, jak wspomniałam, tamte były od niebieskich żab, a teraz zastaliśmy czarne.

poniedziałek, 23 marca 2015

Al borde de un ataque de nervios

W ciągu zeszłego miesiąca doprowadziłam się do niemal-załamania. (Nie tylko ja zresztą.) Nabrałam zleceń, za dużo, po czym dostałam zapalenia maganuny, głównie psychicznego, gorszego od tego objawiającego się rzuceniem choinką przed świętami. Po prostu odechciało mi się wszystkiego i przestałam robić cokolwiek, by w nocy przed tzw. dedlajnem oszaleć z nerwów i zrobić. Mówiłam wiele razy znajomej pracoholiczce, że tak nie wolno, bo to szkodliwe i co to za szycie, jak siedzi się i płacze nad pracą, a potem sama tak zrobiłam. Koniec końców może i dobrze, że zrobiłam więcej, bo zlecenia chwilowo nie spływają dalej. Ale tak samo mówiła znajoma pracoholiczka.

Widzicie, jak ohydnie praca weszła w moje pokrzepiające narracje MGNN? Odrażające. Nie może tak być.

Dlatego na razie lekceważę wszystkie obowiązujące mnie prace i idę kłaść wełnę mineralną między legary podłogi w salonie. Powoli zaczyna się wiosna (może to przedwiośnie?). Chcę sobie przypomnieć, że lubię żyć i że jest masa rzeczy, które lubię robić, zamiast stresowania się i robienia bzdur. Dorosłe życie to nie jest moja specjalność.

No i kupiliśmy po dwudziestu pięciu latach nową kuchenkę i materace!!! Szok i niedowierzanie!

Poza tym O. wypatrzyła w domu szatkownicę do kapusty, którą w ramach zbierania ważnych Rzeczy przywiozłam z K., ale nic nie powiedziała, tj. powiedziała "o, szatkownica do kapusty", nie krytykując, co znowu przywiozłam. Zamierzam na przyszłym poddaszu (które nadal jest podejrzanym strychem) zrobić Pokój Rzeczy, gdzie z piedestałem będą siedzieć wszystkie szatkownice do kapusty, pralki ręczne, lampy, stare meble, stare zasłonki, stare wszystko, a ja będę wchodzić do tego pokoju i zażywać uspokojenia, że nie wszystko znika pochłaniane przez czas i nie wszystko zniknęło dawno temu na zawsze. Rzeczy mi pozwalają zagłuszyć niepokój.

wtorek, 10 marca 2015

Jak NIE robić

Przechodziłam dziś przypadkiem obok jakiegoś stoiska promocyjnego na uniwersytecie. Pomyślałam, że coś tam reklamują, a ponieważ z daleka widziałam tace ze słodkim, od razu ściągnęłam w tamtą stronę.

MGNN (podchodząc z chciwym wzrokiem do stolika): - Dzień dobry, czy to jest miejsce, gdzie można dostać cukierka?

Pani: - Dzień dobry. Nie tylko. Można też dostać pracę. (Wymienia pracę, którą chciałaby dostać MGNN, a nawet jej szukała.)

MGNN: - Jak się na starcie rzuciłam tylko na cukierki, to czy wszystko już stracone?

Pani: - Nie, proszę wypełnić formularz.

No i wypełniwszy, pójdzie do jakichś i baz i kto wie. Mam dwie połowiczne prace i jednej nie lubię, więc chętnie wymieniłabym ją na tę promowaną, nawet bez cukierków. (Wzięłam dwa, mam nadzieje, że to nie zaprzepaści moich szans.)

wtorek, 10 lutego 2015

Aluminiowa Syrena

Wracałam wczoraj wieczorem do domu dość późno w nocy i zauważyłam coś, czego z jakiegoś powodu wcześniej nie widziałam. Na dziurawej drodze było pełno kałuż z roztapiającego się śniegu. W miarę jak jechałam naprzód, plamy światła z reflektorów odbite w kałużach wędrowały w górę krajobrazu, tworząc ławicę podłużnych jasnych plam unoszących się i znikających w drzewach po bokach i na polach.

Dziwne zjawisko. Dość logiczne, ale wcześniej tego nie dostrzegłam, a często jeżdżę po niezbyt luksusowych traktach. Może po prostu mój poprzedni samochód miał inaczej ustawione lampy, a może rzadko jeździłam tuż po deszczu.

Zdjęcia poglądowe nie przedstawiają mojego prawdziwego samochodu, tylko wymarzony, który znalazłam na allegro jeszcze w czasach emigracji na Południu (Kostabrawa) i mało nie kupiłam, mimo że nie miał silnika ani skrzyni biegów. (To pewnie rodzaj schorzenia.)

Jeździ na superklej z filmu "Ucieczka Pippi", podobnie jak syrena, w której bawiłam się w dzieciństwie. Dziadziuś miał ją zawiesić na łańcuchach na akacji, żebyśmy siedzieli sobie na górze, ale w końcu sprawa się rozmyła. Jakiś czas temu śniło mi się, że założył do niej drewniane koła, wziął czerwoną walizkę i odjechał.



piątek, 6 lutego 2015

Tik - tak - tik - tak

Wiecie, przez chwilę myślałam, że znowu wyjadę na południe. Spakuję walizkę, dwie, albo tak jak Claire Fisher zapakuję samochód kartonami i wyprowadzę się z fun home w nowy, nieznany świat. Przez chwilę, a nawet kilka dłuższych chwil, byłam na skraju decyzji, bo pojawiła się pewna możliwość. Znowu wyjechać na południe, tym razem wiedząc, czego się chce od szycia, z inną głową, żeby żyć i poczuć coś nowego. Wyjść na chwilę ze starych kolein i poczuć zmianę, inność.

Ale w pewnym momencie pomyślałam, że tutaj jest za dużo mojego szycia. Wciąż jeszcze dużo i dlatego chcę zostać. Jak nie będzie dla kogo, spakuję te walizki i do widzenia, będziecie mogli do mnie przypłynąć łódką, albo i nie, bo będzie za daleko i wszyscy powoli o mnie zapomną, a ja będę siedzieć w innej bajce i śnić o moim starym życiu. Na suchych pagórkach będę myśleć o świerkach pod śniegiem. Takie wizje miałam w głowie, myśląc o ziemiach na południu.

Całkiem możliwe, że faktycznie to zrobimy. Ale nie dziś. 

niedziela, 4 stycznia 2015

MGNN na Czarnym Szlaku (tytuł znowu niezwiązany za bardzo z tekstem)

Ocknęłam się po kilku godzinach brnięcia przez poprawiany tekst i wyjrzałam przez okno. "Czarna noc, biały rum", przemknęło mi przez głowę dosyć nieadekwatnie, bo dopiero się ściemniło, przed chwilą minęła piąta po południu. Rum mi w głowie, okraszanie nudy piosenkami z zupełnie innej bajki. Teraz to bardziej... hmm, jaka piosenka pasowałaby na teraz? Na przykład o tym, że wyrzuciłem telewizor przez okno, rozbił się na tysiąc kawałków. Možda sam neprilagođen. Od kilku dni mam ochotę spacerować, jeździć rowerem, nawet biegać po lesie - głównie dlatego, że mam więcej pracy. Wkradła się nawet do obszaru MGNN, co naturalne, skoro przeszła do sfery domowej, wcześniej izolowanej od pracy zawodowej. Kiedyś w domu tylko rąbałam drewno, robiłam porządki w ogrodzie, czasem dorabiałam kawałki domu i wypoczywałam - teraz jest trochę inaczej, jeszcze nie do końca przywykłam. To znaczy, właściwie się przyzwyczaiłam i umiałam zaplanować czas, rozdzielić smażenie dżemów od wysmażania zleceń, oddzielając je zupełnie, ale akurat spadły na mnie dwie książki i coś zaszwankowało. Od kilku dni siedzę pomieszana i chodzę rozpłoszona. Chcę już wrócić do przestoju w pracy i zająć się egzaminami, dzięki którym z pewnością wkroczę na nową, lepszą ścieżkę życia, albo i nie.

Dzisiaj wyszłam z domu tylko na chwilę. Naszykowałam się, wzięłam do torby aparat, żeby porobić zdjęcia lasu i śniegu, co sprawia mi najwięcej przyjemności, ale akurat pojawiła się O., która wcześniej określiła porę swojego przyjazdu jako "za dnia", a poproszona o sprecyzowanie odpisała: "za dnia", więc w końcu zawitałam tylko do sklepu i kupiłam dwa piwa. Nie piję właściwie w ogóle alkoholu, bo jeśli nawet gdzieś wychodzę (zwykle mówię znajomym: "nie umówię się z wami, w tym miesiącu już wyszłam na miasto"), to jest to wyjście poprzedzone jechaniem samochodem do najbliższego miasta. Okazało się, że tylko dzięki piwu jestem w stanie dalej płynąć przez odmęty suchego oceanu do korekty! Co jakiś czas zerkam dla relaksu na Amerykę Południową na podświetlanym globusie i płynę dalej.



Wczoraj natomiast wyszłam na dłużej, pojechałam rowerem w moje ulubione miejsce na odludziu, gdzie stoi stary opuszczony dom, mój ostatnimi czasy wymarzony, chciałabym tam kiedyś zamieszkać i zrobić go po swojemu. Wokół nie ma nic oprócz lasu i pól, droga dojazdowa jest beznadziejna, więc może nikt go nie kupi, zanim stanę się bogata, choć sama też go nie kupię, bo przecież mam gdzie mieszkać i jest to wieś tuż obok wspomnianego przybytku. Jeździmy tam często z S. rowerami, tj. jeździliśmy, zanim wpadliśmy w zimowe lenistwo. Poniżej zdjęcia poglądowe, żebyście mogli się przerazić, jak moje niektóre koleżanki, które powiedziały, że to wygląda jak Dom Zły i za nic nie chciałyby tam mieszkać.