Zachorzałam i jestem na zwolnieniu prawie do końca tygodnia, oprócz piątku, bo po weekendzie zaczynam pracę w innym dziale i w piątek chcę pozamykać niedokończone sprawy. Dotychczas większość czasu spędziłam, faktycznie leżąc lub odpoczywając, ale dziś w przypływie przytomności zaczęłam przeglądać rzeczy do przeprowadzki. Uznałam, że i tak nie jest ich wiele, bo zamierzam je zabrać na trzy, cztery kursy samochodem osobowym razem z meblami. Najwięcej miejsca zajmują:
- książki,
- 12 gipsowych odlewów Matki Boskiej (płaskorzeźba 20x30 cm),
- gramofon i płyty LP,
- samowar,
- worek cukrów w saszetkach,
- lampa lawa,
- figurki Matki Boskiej (walizka),
- patelnie,
- naczynia,
- 3 duże butelki od Pepsi-Coli z czasów PRL,
- obrazy i zdjęcia,
- magnetofon szpulowy,
- szatkownica do kapusty,
- okno z pokoiku babuni,
- podświetlany globus,
- drewniana mapa Europy,
- kołowrotek,
- kieliszki (komplet),
- żmija w formalinie,
- …
Dla własnej satysfakcji i przypieczętowania zmiany, która wciąż do mnie nie dotarła, zrobię zdjęcia tych eksponatów w pustym mieszkaniu już po wakacjach. Zmiana mnie niepokoi, bo to pierwsza wielka przeprowadzka od czasów powrotu na wieś – jesienią miną chyba cztery lata. Odzwyczaiłam się od migracji po chyba dekadzie mieszkania w stu miejscach i zmieniania miejsc częściej niż raz w roku, przyzwyczaiłam się do spokoju i stałości, a teraz po wspólnych decyzjach i wyborze idę dalej. Niepokoję się, ale jednocześnie cieszę, potrzebuję zmiany. Ciekawe, w którą stronę pójdzie to dalej.