Zaczęłam znowu pracować na cały etat - po trzech miesiącach komfortu biednego, lecz pogodnego i bogatego w wolny czas życia półetatowczyni. Wystarczył mi jeden dzień pełen ośmiu godzin niezatrzymanej pracy, żebym jego resztę spędziła, zajmując się tym, co lubię najbardziej (poza jedzeniem i spaniem), patrzeniem na pole za płotem, na ogród, na chmury i inne krzaki. Zimą odpowiednikiem tej czynności jest Wyglądanie Przez Okno (moja ulubiona czynność według S.). Przez dobrych 10 minut myślałam o papierosach, których bez przekonania niepalę, po czym zajęłam się dalszym patrzeniem oraz czytaniem ("Rozminięcia" F. Schwartza, ponownym, po chyba dziesięciu latach). W przerwach jadłam i piłam, co bardzo lubię robić, bo jest to strasznie przyjemne. O. zrobiła ruskie pierogi i zostawiła na szafce przyczepiony sztucznym motylem przepis na sałatkę, więc przez wikend też będzie co jeść.
Siedziałam więc na rozkładanym luksusowo fotelu, który wytargałam na pomost, i myślałam o szyciu i o niczym, a także o ogrodzie, polu i tym, jakie ładne jest lato i jak szkoda marnować je na pracę, a przynajmniej pracę w mieście i biurze. Nie miałabym nic przeciwko pracy w ogrodzie, na polu czy w innych stogach siana, wręcz przeciwnie. Właściwie to zdaje mi się, że w ogóle wolałabym taką pracę, bo nie lubię stresu i myślenia o rzeczach, które mnie nie interesują.
Wczoraj miałam podobny tok myślenia, tylko że dzień był wolny i siedziałam długo w śpiworze na tymże fotelu na pomoście, bo było chłodno. Było mi jeszcze milej, tez czytała, co robię od czasu chwilowego rozprawienia się ze studiami. Skończyłam "Uczciwą oszustkę" T. Jansson i "Nieobecnych" B. Żurawieckiego. Pierwsza bardzo dobra, choć wolałabym bardziej jednoznaczne zakończenie, albo w ogóle zakończenie, a o drugiej nie wiem, co myśleć. Jest w niej parę rzeczy świetnych i mnóstwo słabych. Nevermind. Nevermore. Nie prowadzę w końcu blogaska o książkach, nie wiem, po co to piszę.
Enyłej, siedziałam w śpiworze na fotelu. Zastanawiam się, ile czasu mogłabym tak spędzić, ile dni, zanim by mnie to znudziło. Chyba dużo, czasem próbowałam sprawdzać, ale nigdy nie miałam wystarczająco dużo wolnych dni na tarasie. To prawdopodobnie znaczy, że spędziłabym chętnie życie, pijąc kawę, jedząc ciastka, patrząc na drzewa i na to, jak czas sobie mija, nie mając nic przeciwko. Żyjąc - tracimy życie, co za różnica, czy robimy wielkie kariery czy coś przyjemniejszego (dla osoby wiejskiej lubiącej rzeczy wymienione na początku). Pracując, doceniam bardziej pozostały czas wolny, choć jest to podszyte niepokojem, że jest go mało. A może bez pracy nie miałabym rytmu, energii? A może napisałabym książkę, zajęłabym się sztuką, zostałabym artystką, oczywiście nie musząc pracować, a nie na rozpaczliwym bezrobociu? Nevermind.