Coś mi się nie chce rano wstawać. Nieważne, że z domu wychodzę dopiero o dziewiątej, i tak mi się nie chce. Cały czas od przyjazdu zapadam tu, na Południu, w studnię z lepką wodą snu, która zamyka się nade mną i ledwo odpuszcza od rana. Ta metafora to pewnie wpływ mrocznego harlequina, który właśnie poprawiam. Śnią mi się niby-miłe, niby-dziwne rzeczy, Żydzi sprzed wojny w Koźminku, co jakiś czas stare akacje nad stawem, znowu samochód na klej. Te same motywy. Przynajmniej nie wraca pterodaktyl na strychu. Wstałam dziś, otworzyłam okiennice i powoli wróciłam do żywych. Naprzeciwko jest szkoła specjalna, więc zwykle i po przebudzeniu nie jestem pewna, gdzie jestem, bo dzieci wydają dużo nietypowych dźwięków, a ich ulubionym zajęciem jest dmuchanie w piszczałki. Wypiłam kawę, zjadłam pożywne śniadanie w postaci dwóch sztucznych babeczek i wstawiłam chleb. Rósł od wczoraj, ale poszło mu raczej przeciętnie. Piekarnik piecze według własnych sekretnych ustawień, więc też nie wiem, co z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że chleb, bo nie mogę już patrzeć na bagietki. (Na początku miałam napisać, że powinnam założyć na jakiś czas ołowiane trzewiczki, żeby nie marudzić i poczuć się po ich zdjęciu dobrze w swoim życiu, ale właśnie okazuje się, że chwilowo nie trzeba).
PS Z wiekiem staję się dojrzała i rozsądna. Kiedy jechałam na zajęcia moim dzielnym samochodem, znienacka zza lusterka wyszedł duży żółty pająk (to na pewno jadowita araña) i zaczął wędrować na wysokości moich oczu. W jego oczach było coś przeraźliwego. Pomyślałam sobie: "Nawet jak spadnie mi na twarz, co się na pewno stanie, nie mogę rozbić samochodu". Prawda, że rozsądne? Araña zniknęła, więc pewnie się jeszcze niestety spotkamy.
PPS Aktualizacja: dwa dni później pająk spadł z lusterka prosto na mnie, na szczęście nie na twarz. Poczułam na ręce, a później nodze szmyranie odnóż. Dojechałam do czerwonego światła, rozejrzałam się – aranii nie ma. Na szczęście na następnym skrzyżowaniu wlazła na drzwi, z których została ostatecznie wyrzucona na zewnątrz. Ręcznie, gołymi ręcami.
Ach, jakby ktoś się zastanawiał, to nie wiem, jakim sposobem zastrzegłam wcześniej bloga. Nie zauważyłam, tylko się dziwiłam, że tak relacjonuję, a nikt nie skomentował.