niedziela, 11 października 2015

Pouczający dialog przy śmietniku

Zrobiliśmy porządki i poszliśmy do dalszych kontenerów, żeby wyrzucić do nich śmieci z ogrodu, takie jak zgnita cukinia.

Fannie: - Może teraz pójdziemy do baru, żeby nie siedzieć cały czas w domu?
Maganuna: - Ale z torbami na śmieci? Będę z nimi wyglądała jak biedna imigrantka.
Fannie: - Przecież jesteś imigrantką i jesteś biedna. Ucz się nie przejmować, co myślą inni.

poniedziałek, 5 października 2015

Ołowiane trzewiczki

Coś mi się nie chce rano wstawać. Nieważne, że z domu wychodzę dopiero o dziewiątej, i tak mi się nie chce. Cały czas od przyjazdu zapadam tu, na Południu, w studnię z lepką wodą snu, która zamyka się nade mną i ledwo odpuszcza od rana. Ta metafora to pewnie wpływ mrocznego harlequina, który właśnie poprawiam. Śnią mi się niby-miłe, niby-dziwne rzeczy, Żydzi sprzed wojny w Koźminku, co jakiś czas stare akacje nad stawem, znowu samochód na klej. Te same motywy. Przynajmniej nie wraca pterodaktyl na strychu. Wstałam dziś, otworzyłam okiennice i powoli wróciłam do żywych. Naprzeciwko jest szkoła specjalna, więc zwykle i po przebudzeniu nie jestem pewna, gdzie jestem, bo dzieci wydają dużo nietypowych dźwięków, a ich ulubionym zajęciem jest dmuchanie w piszczałki. Wypiłam kawę, zjadłam pożywne śniadanie w postaci dwóch sztucznych babeczek i wstawiłam chleb. Rósł od wczoraj, ale poszło mu raczej przeciętnie. Piekarnik piecze według własnych sekretnych ustawień, więc też nie wiem, co z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że chleb, bo nie mogę już patrzeć na bagietki. (Na początku miałam napisać, że powinnam założyć na jakiś czas ołowiane trzewiczki, żeby nie marudzić i poczuć się po ich zdjęciu dobrze w swoim życiu, ale właśnie okazuje się, że chwilowo nie trzeba).

PS Z wiekiem staję się dojrzała i rozsądna. Kiedy jechałam na zajęcia moim dzielnym samochodem, znienacka zza lusterka wyszedł duży żółty pająk (to na pewno jadowita araña) i zaczął wędrować na wysokości moich oczu. W jego oczach było coś przeraźliwego. Pomyślałam sobie: "Nawet jak spadnie mi na twarz, co się na pewno stanie, nie mogę rozbić samochodu". Prawda, że rozsądne? Araña zniknęła, więc pewnie się jeszcze niestety spotkamy.

PPS Aktualizacja: dwa dni później pająk spadł z lusterka prosto na mnie, na szczęście nie na twarz. Poczułam na ręce, a później nodze szmyranie odnóż. Dojechałam do czerwonego światła, rozejrzałam się – aranii nie ma. Na szczęście na następnym skrzyżowaniu wlazła na drzwi, z których została ostatecznie wyrzucona na zewnątrz. Ręcznie, gołymi ręcami.

Ach, jakby ktoś się zastanawiał, to nie wiem, jakim sposobem zastrzegłam wcześniej bloga. Nie zauważyłam, tylko się dziwiłam, że tak relacjonuję, a nikt nie skomentował.

sobota, 3 października 2015

Kafeteria "Powietrzna poczwarka"

Przez pół nocy była burza. Lało, widać było błyskawice i grzmiało. Budziłam się co jakiś czas, ale byłam zadowolona, jak zawsze podczas burzy. Miałam przyjemne wrażenie pozostałe z dawnych lat, że to rytuał przejścia, że rano po burzy budzę się trochę inna i parę spraw potoczy się inaczej. Zobaczymy. Śniło mi się, że byłam w K. i że wszędzie rosły wysokie, stare drzewa, jak jeszcze powiedzmy piętnaście lat temu. Szłam nad staw, patrzyłam na akacje i leszczyny i wydawało mi się, że podrzucam małe powietrzne poczwarki. Czytam właśnie "1Q84" i parę motywów po mnie chodzi, bo są czasem zbieżne z tym, co mam w głowie. Kilka dni temu byliśmy ze znajomymi na górze nad miastem i patrzyliśmy na fajerwerki. Z góry morze wygląda, jakby było ścianą ponad linią miasta i jakby się o dziwo nie przelewało przez wybrzeże. Kiedy robi się ciemno, nie widać już wody, tylko linię świateł miast. Wtedy po chwili dostrzega się statki powietrzne wysoko nad linią horyzontu. To dziwne. Zwykle myślałam, że to Symfonia  Mórz, a teraz uznałam, że to powietrzne poczwarki.

Właśnie prawie spaliłam kafeterię, tzn. makinetkę, tj. maszynkę do robienia kawy na gazie. Nie wiem, jak się ją jeszcze nazywa w różnych częściach kraju.

*(Nie do końca jestem pewna, czy podoba mi się to, jak ta książka jest napisana, czasem mnie denerwuje, bo mam wrażenie, że jest napchana pseudosymbolami, które nic nie znaczą, ale czytelnik się zastanawia. Na gruncie polskim robi to Olga Tokarczuk. Ale może to też jest dobre, tylko ja o tym nie wiem. W każdym nadal przyjemnie mi się czyta mimo zdarzającej się irytacji.)