Zamierzałam poruszyć trzy tematy.
Po pierwsze, przedwczoraj po raz pierwszy zobaczyłam spadającą gwiazdę. Szłam z O. dróżką z K.Kolonii i nagle spadła. Daję słowo - nigdy wcześniej nie widziałam. Wytężałam wzrok ileś razy i czekałam w latach ubiegłych, ale zwykle wypatrywałam tylko samochody jeżdżące po górach albo samoloty (w zależności od okoliczności przyrody). A tu akurat zagrzebałam w piasku niedopałek, poszłam dalej i jest - kiedy już zapomniałam o tym, że w sierpniu gwiazdy spadają.
Ważnym uzupełnieniem powinno być, że zrozumiałam dopiero niedawno, że to nie gwiazdy spadają, a meteoryty, bo jakby gwiazda spadła naprawdę, to by już dawno nas nie było, albo i coś gorszego - S. mówił, ale nie wiem, czy dobrze pamiętam. To mi również uświadomiło, choć pewna nie jestem, że gwiazdy mogą spadać nie tylko w dół, jako że wbrew pozorom wcale nie są zawieszone na tym suficie pod kopułą, jak mi się zwykle wydaje, bo używam wyobraźni estetycznej, a nie racjonalnej. Z tego samego powodu widząc mapę świata wyobrażam sobie, że na lewo od Ameryk i na prawo od Japonii z Nową Zelandią są krawędzie i tam woda zlewa się w nieokreślony dół w pustkę. Kiedy zobaczyłam mapę świata z Australią w centrum, byłam jeszcze bardziej zachwycona.
Po drugie nie zeskanowałam starych zdjęć, ale za to przy okazji grzebania na strychu dostałam encyklopedię z 1909 roku oraz poradnik domowego lecznictwa przyrodnego (?) z rozkładanymi rysunkami tego, co ma człowiek na zewnątrz, w środku oraz bardziej w środku, przy czym rozkładana pani zaginęła, a pan jest w szmacianych majtkach. Na strychu jest mnóstwo skarbów, choć część z nich trzeba będzie spalić, bo zwykle są książkami ze stęchlizną, pokrytymi centymetrami kurzu siennikami sprzed wojny, ubraniami z lat 70.
Zapomniałam, co miało być trzecim tematem, więc dodam, że ze spraw inspirujących to zatchnęłam się nalewką bursztynową z czystego spirytusu, a wczoraj widziałam, jak K. bez jakiegokolwiek wzruszenia wyrzuciła świeżą mysz przetrąconą przez pułapkę.
niedziela, 21 sierpnia 2011
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Kartoszka Free
Zainspirowana oszczędnością rozpływam się nad możliwościami ziemniaków. Wszechstronność kartoszki uderzyła mnie już kiedyś, gdy po roku kuchni śródziemnomorskiej na Kosta Brawa odkryłam, że te przebrzydłe kartofle mogą smakować. Później znowu o nich zapomniałam, lecz teraz, znajdując się na wywczasie pomiędzy starą pracą, studiami, Ljubljaną a nową pracą, studiami i inną Nibylandią, doceniam smak pyrek na nowo. (Próba użycia regionalizmu, którego nigdy nie potrafiłam zastosować.)
Kartoszka tworzy obiad niesłychanie prosty i błyskawiczny w przygotowaniu. Wiem, że odkryłam amerykę, jednakże myślę, że takie odkrycia powinny być umieszczane na pierwszych stronach poradników typu "Jak przeżyć na studiach" oraz "Kuchnia studencka". Dziwię się swoją drogą, że jeszcze nigdy "Kuchni studenckiej" nie widziałam. Wracając do sedna - oszczędzam. Nie jest to dla mnie stan nowy ani straszny, więc mam wiele uciechy z wszelkich okazji i promocji, a tym bardziej nowo odkrytych sposobów na dobre i tanie jedzenie. Ziemniaki wystarczy obrać, polać oliwą, posypać przyprawami, upiec w piekarniku z cebulą i zjeść. Jajko sadzone dodatkiem znacznie wzbogacającym wielość doznań smakowych.
Druga refleksja, którą się chciałam z Państwem podzielić, dotyczy mieszkania samemu (samej) bądź w pojedynkę. Otóż od miesiąca ponad prawie nie mieszkam z moją siostrą; najpierw byłam w Słowenii, później zamieszkałam na wsi, na dodatek teraz jeszcze ona wyjechała do jakiejś puszczy nad jeziorem. Wniosek jest taki, że z rodziną rozmawia się dobrze tylko na zdjęciach, a nam odpoczynek od siebie dobrze zrobi, wtedy nawet miło jest czasem porozmawiać, a główny wątek nie dotyczy DLACZEGO ZNOWU NIE POSPRZĄTAŁAŚ W KUCHNI. Zostałam co prawda matką kotom, jednak za cenę mienia całego mieszkadła dla siebie mogę znacznie więcej. (Z możliwości to mogę teraz również zapalić czasem w kuchni, co jest złe, ale szybko się wietrzy.)
P.S. Bywszy w rozjazdach (było super, gdybym umiała pisać relacje, to by była) zostawiłam koty z brytfanną wody i dozownikiem do karmy od Leni - działa! Koty dziękują Leni.
Kartoszka tworzy obiad niesłychanie prosty i błyskawiczny w przygotowaniu. Wiem, że odkryłam amerykę, jednakże myślę, że takie odkrycia powinny być umieszczane na pierwszych stronach poradników typu "Jak przeżyć na studiach" oraz "Kuchnia studencka". Dziwię się swoją drogą, że jeszcze nigdy "Kuchni studenckiej" nie widziałam. Wracając do sedna - oszczędzam. Nie jest to dla mnie stan nowy ani straszny, więc mam wiele uciechy z wszelkich okazji i promocji, a tym bardziej nowo odkrytych sposobów na dobre i tanie jedzenie. Ziemniaki wystarczy obrać, polać oliwą, posypać przyprawami, upiec w piekarniku z cebulą i zjeść. Jajko sadzone dodatkiem znacznie wzbogacającym wielość doznań smakowych.
Druga refleksja, którą się chciałam z Państwem podzielić, dotyczy mieszkania samemu (samej) bądź w pojedynkę. Otóż od miesiąca ponad prawie nie mieszkam z moją siostrą; najpierw byłam w Słowenii, później zamieszkałam na wsi, na dodatek teraz jeszcze ona wyjechała do jakiejś puszczy nad jeziorem. Wniosek jest taki, że z rodziną rozmawia się dobrze tylko na zdjęciach, a nam odpoczynek od siebie dobrze zrobi, wtedy nawet miło jest czasem porozmawiać, a główny wątek nie dotyczy DLACZEGO ZNOWU NIE POSPRZĄTAŁAŚ W KUCHNI. Zostałam co prawda matką kotom, jednak za cenę mienia całego mieszkadła dla siebie mogę znacznie więcej. (Z możliwości to mogę teraz również zapalić czasem w kuchni, co jest złe, ale szybko się wietrzy.)
P.S. Bywszy w rozjazdach (było super, gdybym umiała pisać relacje, to by była) zostawiłam koty z brytfanną wody i dozownikiem do karmy od Leni - działa! Koty dziękują Leni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)