Zamierzałam poruszyć trzy tematy.
Po pierwsze, przedwczoraj po raz pierwszy zobaczyłam spadającą gwiazdę. Szłam z O. dróżką z K.Kolonii i nagle spadła. Daję słowo - nigdy wcześniej nie widziałam. Wytężałam wzrok ileś razy i czekałam w latach ubiegłych, ale zwykle wypatrywałam tylko samochody jeżdżące po górach albo samoloty (w zależności od okoliczności przyrody). A tu akurat zagrzebałam w piasku niedopałek, poszłam dalej i jest - kiedy już zapomniałam o tym, że w sierpniu gwiazdy spadają.
Ważnym uzupełnieniem powinno być, że zrozumiałam dopiero niedawno, że to nie gwiazdy spadają, a meteoryty, bo jakby gwiazda spadła naprawdę, to by już dawno nas nie było, albo i coś gorszego - S. mówił, ale nie wiem, czy dobrze pamiętam. To mi również uświadomiło, choć pewna nie jestem, że gwiazdy mogą spadać nie tylko w dół, jako że wbrew pozorom wcale nie są zawieszone na tym suficie pod kopułą, jak mi się zwykle wydaje, bo używam wyobraźni estetycznej, a nie racjonalnej. Z tego samego powodu widząc mapę świata wyobrażam sobie, że na lewo od Ameryk i na prawo od Japonii z Nową Zelandią są krawędzie i tam woda zlewa się w nieokreślony dół w pustkę. Kiedy zobaczyłam mapę świata z Australią w centrum, byłam jeszcze bardziej zachwycona.
Po drugie nie zeskanowałam starych zdjęć, ale za to przy okazji grzebania na strychu dostałam encyklopedię z 1909 roku oraz poradnik domowego lecznictwa przyrodnego (?) z rozkładanymi rysunkami tego, co ma człowiek na zewnątrz, w środku oraz bardziej w środku, przy czym rozkładana pani zaginęła, a pan jest w szmacianych majtkach. Na strychu jest mnóstwo skarbów, choć część z nich trzeba będzie spalić, bo zwykle są książkami ze stęchlizną, pokrytymi centymetrami kurzu siennikami sprzed wojny, ubraniami z lat 70.
Zapomniałam, co miało być trzecim tematem, więc dodam, że ze spraw inspirujących to zatchnęłam się nalewką bursztynową z czystego spirytusu, a wczoraj widziałam, jak K. bez jakiegokolwiek wzruszenia wyrzuciła świeżą mysz przetrąconą przez pułapkę.
Ja tam wierzę w spadające gwiazdy, choć z drugiej strony ważne uzupełnienie wyjaśnia, dlaczego nie spełniło się dotychczas żadne z moich życzeń.
OdpowiedzUsuńWypraszam sobie - mysz złapaną w myszołapkę wyrzuciła osobiście I., a nie K. I to nawet dwie.
OdpowiedzUsuńa to przepraszam, przeniosłam pierwsze wrażenie. K. "tylko" wyciągnęła mysz pogrzebaczem spod zmywarki/kuchenki, bo mnie wzdrygnęło podczas przymierzenia się do.
OdpowiedzUsuńNo nie...Widocznie Maganuna była bardziej zatchnięta czymś tam, wypitym w pokoju u K. i T., skoro wszystko jej się chrzani...Syndrom dnia następnego? Tupot białych mew? Ową mysz pogrzebaczem spod pieca wyciągnęła również I, czyli ja!
OdpowiedzUsuńNo jak to! To co zrobiła K.? Przecie wyciągała mysz, która miała oczy wysznięte na wierzch.
OdpowiedzUsuńOczy wysznięte miała chyba jednak Mg.Zaraz idę wydobywać kolejną mysz z oczami, co myszołapka puknęła. Mam nadzieję, ze tylko język będzie wyszniety...
OdpowiedzUsuńIle bierzecie za bicie myszy? Bo mój męski czilijski mąż, jak mi donosi z miasta, jest bliski opuszczenia naszego mieszkania razem ze swoim jakże kocim kotem, z powodu inwazji i plagi. Plagi w liczbie myszy dwóch. Myszołapom płaci w erłach.
OdpowiedzUsuńa bo bursztynowa to chyba do uzyku zewnetrznego była...
OdpowiedzUsuń( a te ubrania z 70tych to fajne jakies???)
ubrania o tyle fajne, że np. we wzorach i kolorach bajecznych, ale suknie w kształcie np. worka... i dekolt i kołnierzyk według mnie w jakimś dziwnym miejscu. albo spodnie, co majo pasek na wysokości pępka, standard:)
OdpowiedzUsuńej, bo takie vintydzowe, popartowe suknje to, hani, żyla złota (http://vintageshop.pl/index.php?page=produkt_lista&id_kat=12)
OdpowiedzUsuń