Zastanawiam się, czy lepiej pisać, mimo że nie mam nic ciekawego do powiedzenia, czy siedzieć cicho.
Właściwie to nad czym ja się zastanawiam.
Miałam napisać coś o śniegu i skrzeczących kotach, ale chodziło mi to po głowie parę dni temu w okolicach garażu i niestety zapomniałam szczegółów. Jeśli chodzi o podobne nastroje, to wczoraj wracałam do domu przez zasypane śniegiem pola, klnąc i odganiając wrażenie, że jest jakiś styczeń w latach sześćdziesiątych. Może dlatego, że ta droga w latach 60. wyglądała prawie tak samo. Pomijam oczywisty fakt, że nasz kwiecień przypomina styczeń. Nie chciało mi się czekać godziny na nieistniejącym Dworcu Fabrycznym, więc dojechałam do wsi dwie wsie od domu i pojszłam. Droga gmino! Nie, nie ma po co odśnieżać dróżek ni chodników na wsi, przecież nikt nimi nie chodzi. Wiosna to też przeżytek i zbytek, pewnie faktycznie słońce zgasło, będzie zlodowacenie i wszyscy umrzemy. Z głodu i pozabijania się nawzajem, będzie z nas coś pomiędzy walking dead a winter is coming.
O czym to ja?
Dostałam dziś standardowego niedzielnego napadu szału. Miałam cały dzień robić zaległe i nawarstwione tłumaczenia, poległam po dwóch stronach i przerzuciłam się na sprzątanie i ogólne kurzodomowienie. Pozmywałam, odkurzałam, umyłam podłogi, spaliłam stare kartony, wrzuciłam do pieca stare ubrania, odłożyłam gazety na makulaturę, podlałam kwiaty, pochowałam do szafek wszystkie przedmioty uparcie stojące na wierzchu. Jeszcze tylko test białej rękawiczki i byłabym j***ą perfekcyjną panią domu. Przestałam dopiero, gdy wpadła A. po dziwne książki do pracy, a jej tata zabrał reklamówkę książek religijnych O., które jako jedne z wielu zostały przeznaczone do puszczenia w świat.
Tłumaczenia dalej leżą. Jeśli uda mi się w tym roku skończyć te studia, pracując jednocześnie w dwóch miejscach, to będzie prawdziwy cud. Może również po jakimś czasie jakaś moja praca stanie się robotą w miarę na stałe, a może nie i będę miała po raz kolejny mnóstwo wolnych chwil i czasu dla siebie, co - o dziwo - potrafi mnie zwykle cieszyć mimo biedy bezrobocia. I tak za jakiś czas przestanę być korektorko (prawda, że moje przecinki mają się dużo lepiej?) i zostanę tylko biurwo - szczęśliwi inni, nie ja, którzy majo umowę na stałe. Nieszczęśliwi ci, którzy i tak mają gorzej. Tak mi się podoba korekta i skład, ostatnio wstawiałam do podręczników zdjęcia najładniejszych kur, jakie w życiu widziałam. Do znalezienia czegoś sensowniejszego będę musiała zajmować się komercjalizacją i innym pi***eniem. Nienawidzę w życiu wszystkiego, co mówi, jak opchnąć ludziom jak najwięcej czegoś, jak sprzedać, komercjalizować, wytworzyć w ludziach potrzebę, normalnie rzygać mi się chce. Nie, nie sprzedaję niczego, tylko jestem także panią z dziekanatu na studiach tego typu. Na szczęście mam w wikendy darmowe obiady i ciastka, poza tym wykradam wody mineralne i skserowałam książkę na kserze uniwersyteckim.
Tak, tak. Powinnam teraz odwalać studia, więc pewnie jeszcze coś napiszę. Myślałam, żeby napisać o szukaniu wioski na mieście; jak ostatnio szukaliśmy, to z B. i A. znajszliśmy zamiast wiosny zamarznięte jezioro, ale i tak było fajnie. To było w Poznaniu. Innego zaś (letniego) dnia znalazłam w mojej wsi jezioro w lesie, ale później nigdy nie mogłam do niego trafić. Niektórzy się ze mnie śmiali, że je sobie wymyśliłam, ale wcale tak nie było. Byłabym znalazła, ale jak ostatnio poszliśmy z S. szukać, to zrobiło się ciemno i za bardzo się bałam w lesie, przez co powiedziałam S., że nie obchodzi mnie już jezioro i że wracamy.
Właściwie to nad czym ja się zastanawiam.
Miałam napisać coś o śniegu i skrzeczących kotach, ale chodziło mi to po głowie parę dni temu w okolicach garażu i niestety zapomniałam szczegółów. Jeśli chodzi o podobne nastroje, to wczoraj wracałam do domu przez zasypane śniegiem pola, klnąc i odganiając wrażenie, że jest jakiś styczeń w latach sześćdziesiątych. Może dlatego, że ta droga w latach 60. wyglądała prawie tak samo. Pomijam oczywisty fakt, że nasz kwiecień przypomina styczeń. Nie chciało mi się czekać godziny na nieistniejącym Dworcu Fabrycznym, więc dojechałam do wsi dwie wsie od domu i pojszłam. Droga gmino! Nie, nie ma po co odśnieżać dróżek ni chodników na wsi, przecież nikt nimi nie chodzi. Wiosna to też przeżytek i zbytek, pewnie faktycznie słońce zgasło, będzie zlodowacenie i wszyscy umrzemy. Z głodu i pozabijania się nawzajem, będzie z nas coś pomiędzy walking dead a winter is coming.
O czym to ja?
Dostałam dziś standardowego niedzielnego napadu szału. Miałam cały dzień robić zaległe i nawarstwione tłumaczenia, poległam po dwóch stronach i przerzuciłam się na sprzątanie i ogólne kurzodomowienie. Pozmywałam, odkurzałam, umyłam podłogi, spaliłam stare kartony, wrzuciłam do pieca stare ubrania, odłożyłam gazety na makulaturę, podlałam kwiaty, pochowałam do szafek wszystkie przedmioty uparcie stojące na wierzchu. Jeszcze tylko test białej rękawiczki i byłabym j***ą perfekcyjną panią domu. Przestałam dopiero, gdy wpadła A. po dziwne książki do pracy, a jej tata zabrał reklamówkę książek religijnych O., które jako jedne z wielu zostały przeznaczone do puszczenia w świat.
Tłumaczenia dalej leżą. Jeśli uda mi się w tym roku skończyć te studia, pracując jednocześnie w dwóch miejscach, to będzie prawdziwy cud. Może również po jakimś czasie jakaś moja praca stanie się robotą w miarę na stałe, a może nie i będę miała po raz kolejny mnóstwo wolnych chwil i czasu dla siebie, co - o dziwo - potrafi mnie zwykle cieszyć mimo biedy bezrobocia. I tak za jakiś czas przestanę być korektorko (prawda, że moje przecinki mają się dużo lepiej?) i zostanę tylko biurwo - szczęśliwi inni, nie ja, którzy majo umowę na stałe. Nieszczęśliwi ci, którzy i tak mają gorzej. Tak mi się podoba korekta i skład, ostatnio wstawiałam do podręczników zdjęcia najładniejszych kur, jakie w życiu widziałam. Do znalezienia czegoś sensowniejszego będę musiała zajmować się komercjalizacją i innym pi***eniem. Nienawidzę w życiu wszystkiego, co mówi, jak opchnąć ludziom jak najwięcej czegoś, jak sprzedać, komercjalizować, wytworzyć w ludziach potrzebę, normalnie rzygać mi się chce. Nie, nie sprzedaję niczego, tylko jestem także panią z dziekanatu na studiach tego typu. Na szczęście mam w wikendy darmowe obiady i ciastka, poza tym wykradam wody mineralne i skserowałam książkę na kserze uniwersyteckim.
Tak, tak. Powinnam teraz odwalać studia, więc pewnie jeszcze coś napiszę. Myślałam, żeby napisać o szukaniu wioski na mieście; jak ostatnio szukaliśmy, to z B. i A. znajszliśmy zamiast wiosny zamarznięte jezioro, ale i tak było fajnie. To było w Poznaniu. Innego zaś (letniego) dnia znalazłam w mojej wsi jezioro w lesie, ale później nigdy nie mogłam do niego trafić. Niektórzy się ze mnie śmiali, że je sobie wymyśliłam, ale wcale tak nie było. Byłabym znalazła, ale jak ostatnio poszliśmy z S. szukać, to zrobiło się ciemno i za bardzo się bałam w lesie, przez co powiedziałam S., że nie obchodzi mnie już jezioro i że wracamy.
A tę kałużę, coś ją znalazła, żeby potem zgubić (żeby znowu znaleźć?), to mapy gugla przewidują? Skoro w lesie nie ma, może w iLesie będzie?
OdpowiedzUsuńOch, tak, nawet trochę widać, choć w dość nieokreślonym miejscu, przed trzecim szukaniem sprawdziłam. Ale to było szukanie, podczas którego przestraszyłam się zmroku i udając tylko mały lęk kazałam S. zawracać.
OdpowiedzUsuńAno, wioska na mieście była super.
OdpowiedzUsuńZnalazłam na dodatek błąd w użyciu imiesłowu w notatce...
OdpowiedzUsuń