Dziadziuś przyjechał na Wigilię odnowioną własnoręcznie syrenką z kołami o czerwonych szprychach. Zjadł bigos i grzyby w occie, wypił kompot z suszu. Pamiętam, jak kilka miesięcy wcześniej ją remontował. Wyglądał wtedy już dużo lepiej, śmiał się, co dawno mu się nie zdarzało. Przykręcił te nowe, kolorowe koła wygrzebane na sobotnim rynku w Koźminku, po przeciwnej stronie, niż się kupuje kury i proszczoki, pomalował karoserię na szaro. Wolał na piaskowo, ale uznał, że do czerwonych kół nie pasuje. Wlał do baku klej Konrada Wirtanena, bo samochód miał po nim większą moc, no i wychodziło taniej niż benzyna, a bezpieczniej niż olej rzepakowy. Dziadziuś zapakował rzeczy w swoją drewnianą walizkę z wojska, zabrał ze sobą stare imadło, które miał po swoim dziadku, ręczną wiertarkę, hebel i kilka innych narzędzi. Pewnie chciał gdzieś się urządzić z warsztatem i tym dalej zajmować. Babcia miała do niego dojechać, jak pozałatwia swoje sprawy tutaj, w fabryce lalek i innych miejscach, poza tym jeszcze miała jechać z pracy na wycieczkę do Drezna. Jednak później źle się poczuła i musiała dłużej zostać w domu, czując się raz gorzej, raz lepiej, a dziadziuś urządzał dla nich dom sam. Nie wiedzieliśmy, co się u niego dzieje, bo listy wtedy nie dochodziły, telefonów nie było, a on sam był bardzo dlaeko i mógł przyjeżdżać bardzo rzadko, raz, najwyżej dwa w roku. Czas mijał i babcia bywała w różnych nastrojach, zwykle starała się być pogodna i była, bo taki miała charakter. Wstawała rano i cieszyła się tym, co miała. Czasem tylko robiła się nagle smutna i przez chwilę zastanawiała nad wszytstkim, co było daleko, czasem rzucając „cholerny świat”. Miała na szczęście dużo swoich zajęć, oprócz czytania i rysowania szyła, dawała ziarno kurom, przynosiła do domu kurczaczki i się nimi dodatkowo zajmowała, zanim podrosły. Kurczaki siedziały cicho w garnkach wyłożonych szmatkami, żeby było im ciepło i przytulnie, czasem robiły „cił, cił”, ale zwykle nie. Siedziały w cieple i rosły. Wtedy nie robiliśmy już rosołu. Wcześniej dziadziuś niepostrzeżenie dla kury wykonywał gdzieś ruch nożykiem, po czym kura była martwa. Ja przestałam jeść mięso, choć później musiałam zacząć na nowo, bo mi się krew zepsuła. Kury chodziły zadowolone po podwórku, a my mieliśmy dużo jajek.