Była dziś u nas ciocia Tola, żeby pożyczyć maszynę do czyszczenia srebra. Mama mówiła, że to dlatego, że jeszcze przed wojną ciocia miała poważny wypadek i musieli jej wstawić kilka protez ze srebra. Nigdy ich nie widziałam. Ciocia co jakiś czas przychodziła i pożyczała maszynę, nie było to na tyle często, żeby opłacało jej się kupować własną, a nasza i tak zwykle stała nieużywana, jako że nie mieliśmy wiele srebra, a i sama maszyna nie była naszym nabytkiem, tylko została na strychu po Niemcach, którzy zajęli dom w czasie wojny. Miała kanciastą drewnianą obudowę z ozdobnym logo „….”. Srebro wkładało się do środka do specjalnej szufladki, wlewało odpowiednią ilość wody, wsypywało ingrediencje, po czym nakręcało się maszynę i ta działała sobie powoli i spokojnie przez dłuższy czas, pobrzękując cicho od czasu do czasu. Po czyszczeniu srebro było w maszynie w zupełnie innym miejscu, najwyraźniej podczas procesu przechodizło jakąś specjalną drogę, ale nigdy nie wiedzieliśmy jaką, bo nikt nie miał instrukcji. Na początku srebro było czyszczone na gorąco, wkładało się do maszyny od spodu blok żelaza nagrzany jak duszę do żelazka, ale któregoś dnia nie uważaliśmy i przepaliło się dno. Ciocia Tola powiedziała, że nie szkodzi, bo skuteczniejsze jest czyszczenie na zimno, a potem i tak dezynfekuje srebro w piekarniku. Nie powiedziała tego mnie, tylko mamie, bo niewielu osobom mówiła o takich szczegółach, ale mama zwykle przekazywała mi różne informacje, żeby gdzieś się nie zagubiły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz