Przez ostatnie miesiące byłam po raz pierwszy w szyciu tak zajęta, że zapomniałam o moim wypasionym blogasku. Wzorem mojej znajomej pracoholiczki wzięłam na siebie dwie prace, kończenie studiów i życie. Zapomniałam, jak się nazywam, choć od początku roku nauczyłam się więcej niż na studiach - ponoć to standard w pracy? Nie uskładałam na wymarzony różowy samochód, bo szlag trafił piec od centralnego ogrzewania i przedłożyłam ciepło zimą nad marzenia. Teraz zaś rzuciłam jedną z prac, żeby odwalić studia. Piszę gniot magisterski, udaję, że przygotowuję się do egzaminu z serbskiego, słoweńskiego i tureckiego (chore, wiem), robię zaległe tłumaczenia. Jak dotrwam do końca czerwca, będę żyła; wiem, że będę, bo zawsze żyłam po tego typu imprezach. Działa to poza tym jak za ciasne trzewiczki dla marudnej królewny.
Nevermind.
Jak się skończy za niecały miesiąc ten kołowrót, będę mogła powrócić do klasycznych zachowań, czyli tworzenia ogródka, przybijania desek na suficie, leżenia w hamaku i myślenia o szyciu (a także zrywania czereśni, bo to już wkrótce).
PS Tak, tak, po tych egzaminach możecie mnie pewnie znaleźć na żywo, bo taki zestaw zdają w tym roku tylko dwie osoby (podpowiem, że nie mam rudych włosów).
Nevermind.
Jak się skończy za niecały miesiąc ten kołowrót, będę mogła powrócić do klasycznych zachowań, czyli tworzenia ogródka, przybijania desek na suficie, leżenia w hamaku i myślenia o szyciu (a także zrywania czereśni, bo to już wkrótce).
PS Tak, tak, po tych egzaminach możecie mnie pewnie znaleźć na żywo, bo taki zestaw zdają w tym roku tylko dwie osoby (podpowiem, że nie mam rudych włosów).
Jeszcze tylko pół miesiąca (z hakiem!) :D
OdpowiedzUsuńIza D.
"Mojej znajomej pracoholiczki"... Jestem zdruzgotana. :( Ale może to o kimś innym?
OdpowiedzUsuń