Minęły ponad dwa miesiące, od kiedy pracuję jako wyrobnica nad elektronicznymi papierami mówiącymi w obcych językach przodków. Idzie wiosna, więc mam więcej sił życiowych, ale nadal jest to mało – po powrocie do domu zapadam się w otchłanie piernatów, w których usiłuję czytać, a zwykle oglądam nie zawsze mądre filmy. O dziwo jedyne, na co ostatnio siłę poza pracą, to dodatkowy pracoholizm (bo dobre wydawnictwo, bo słuszna sprawa, bo...), więc przypomniałam sobie kilka dni temu ten przeklęty czas, gdy pracowałam na etacie, a po godzinach próbowałam robić doktorat (całe szczęście mi przeszło). Postanowiłam, że już nigdy, nevermore, dodatkowych zleceń (chyba że to z dobrego wydawnictwa i w słusznej sprawie...). Dobrnęłam do końca kolejnego tygodnia i uznałam, że żarty żartami, ale naprawdę muszę na czterdziestkę przejść na emeryturę, a może bardziej na coś właśniejszego. Ogólny plan był taki, żeby dostać bogatą dziedziczką, ale dotychczas się nie udało. Duquesa de Alba umarła i nie dostałam żadnej informacji. Tak mijają moje dni i czasem wkradnie się jakaś ponurszość, ale w soboty i niedziele, a czasem i inne dni jeźdżę pływać. Mam w tym miesiącu zmęczenie całości mnie, nucę regularnie "jestem taka, jestem taka zmęczona, bolą mnie ręce, boli mnie głowa, boli mnie całe ciało", ale podejrzewam, że bez pływania wstawałabym rano i już byłabym zmęczona i obolała, jak to kiedyś już bywało. Więc płynę sobie wyciszone odległości, kupiłam sobie rurkę do oddychania, toteż z tą tchawką i uszami pod wodą wyciszam się, widząc tylko dno basenu, nie słysząc nic i przegarniając wodę, i tak w kółko. Później jeszcze zostaje mi nieco energii, żeby przez popołudnie myśleć o domku na drzewie i grabić pozimowe śmiecie. Na początku napisałam, że czasem czytam, ale kłamałam, nie czytam i nie piszę, czasem się uczę nowych słów na studia i na razie poza pracą i tym nic innego mój mózg nie chce robić.
Z istotnych rzeczy to jeszcze odgrzebałam z wiosną studzienkę z wodociągiem ocieploną na zimę i znalazłam ledwie żywą żabę, ale każdej wiosny tam siedzą i już sprawnie sobie z nimi radzę, mimo że usilnie próbują schować się w mętnej wodzie (po serbsku: mutna voda) i nie zostać uratowane. Nic innego ważnego się w moim życiu nie wydarzyło.
Z istotnych rzeczy to jeszcze odgrzebałam z wiosną studzienkę z wodociągiem ocieploną na zimę i znalazłam ledwie żywą żabę, ale każdej wiosny tam siedzą i już sprawnie sobie z nimi radzę, mimo że usilnie próbują schować się w mętnej wodzie (po serbsku: mutna voda) i nie zostać uratowane. Nic innego ważnego się w moim życiu nie wydarzyło.
Czymże to jesteś tak zmęczona? Piernaty, dno(basenu), ponurszość, obolałość, wreszcie emerytura - toż to zalecenia na stare lata. Brr, aż mną zatrzęsło.
OdpowiedzUsuńTo tylko praca, przez dwa miesiące jeszcze nie przywykłam do księgowania przez osiem godzin dziennie (po prawie dwóch latach poprawiania książek z domu w godzinach dowolnych). Brzmi emerytalnie, ale wbrew pozorom jestem bardzo zadowolona. Tylko muszę popracować nad energią.
OdpowiedzUsuńPomijam też fakt, że ponursze brzmienie tekstu bywa też po prostu eksperymentem i chwilą.
OdpowiedzUsuńChyba jednak nie taką chwilą, skoro z kilku poprzednich wpisów owa ponurszość wybija się na pierwszy plan. Eh, znów mieć 30 lat...
UsuńStaram się, jak mogę, żeby wracać do siebie, i idzie mi z tygodnia na tydzień coraz lepiej.
OdpowiedzUsuń