środa, 11 grudnia 2013

Święto Domowego Ocieplenia

Nastąpiło. Nareszcie. Wyczekiwane. Po za długim czasie ogrzewania chałupy piecem kuchennym dziś opaczność zesłała nam spóźnione centralne ogrzewanie. Nie jesteśmy już prawdziwymi ludźmi wsi i lasu, nie musimy już, jak przez całe moje dzieciństwo i wczesną młodość (?), palić w piecu w każdym pokoju, a rano oglądać wodę do kwiatków zamarzającą na parapetach. Wygraliśmy! Cywilizacja dotarła i pod nasze kryte blachodachówką strzechy. Nieocieplone, bo dopiero zaczynam pchać wełnę między krokwie. Na razie nad sufit nad salonem, który nie jest salonem i spełniałby jakąkolwiek funkcję, gdyby zasypać go śniegiem. Na razie stoją w nim odkorniczane meble, drewniana mapa Europy, kosiarka, różowe meble ogrodowe i inne rupiecie. Jakbyście już zapomnieli, bo ja zapomniałam, to zaczęłam od tego, że minęły czasy prababek i mamy już centralne ogrzewanie. Kiedyś też je mieliśmy, ale padło. W każdym razie od powrotu z pracy czuję się, jakby było święto. W domu ciepło, nie tylko przy piecu, najadłam się, napiwszy, zjadłam dużo słodkiego, siedzę. Zadowolona, pokrzepiona i krzepka. Zadowolona. W cieple. Jadłam, powtarzając pod nosem "jedzenie jest smaczne, jedzenie jest dobre". W cieple. Dobrze, bo zużyłam już wszystkie stare mysie gniazda, których używałam do rozpalania. Potem zaczęłam palić kawałkami dostanej niegdyś, chyba na 22 urodziny, trumny z wytłaczanek do jajek, którą pewien zacny młodzieniec ukrył wtedy na zapleczu ś.p. kina Cytryna. Pewnie nie czyta blogów, ale jakby, to może się ucieszy, że trumna na strychu przetrwała wiele, a nawet co poniektórych, a teraz zamienia się w energię i ulatuje do Kosmosu. Straszne brednie, co nie? Uwielbiam brednie. I jedzenie, i ciepło, i jeść, i spać.
O rety, rety, jestem strasznie zadowolona, ciepło to jedna z moich ulubionych rzeczy. Jestem tego warta.

PS Ciekawa jestem, czy to nie kompromitacja, jeśli na blogu korektorki sadzę literówki, których nie chce mi się potem poprawiać, nawet, jak je widzę. To chyba wyraz buntu po godzinach spędzonych w pracy oraz w domu przy pracy.

czwartek, 7 listopada 2013

No soy antisocial solo odio a la gente

Łiii, krzyknęła Maganuna, schodząc na ziemię.
Przypomniało jej się, że chyba nie lubi ludzi.
Przynajmniej zdecydowanej większości. Powiedzmy 90%. Większość ludzi to bydło - może to oczywistość, ale zapomniałam o niej i nie pamiętałam, dopóki nie założyłam niedawno na nowo fejzbuka. Mało się wyrzygałam - tuski żydy gmo pedofilia kościół homozydomasoneria. Ja wiem, wiem, mam co chciałam, skoro dodaję tyle osób, bo niby kontakt, bo niby patrzę, co u nich, a sama nic nie umieszczam - coś za coś. Ale litości. Pododawałam ludzi z pracy i WNET! Wrzucają totalne pierdololo i zaczynam z tym dyskutować. Potem myślę, niech was piekło pochłonie, јебем вам прву врсту на сахрани, po czym wracam do myślenia, że najchętniej:
1. byłabym bogatą dziedziczką i nie musiałabym pracować;
2. zostałabym wtedy artystką dowolnego rodzaju, dla przyjemności;
3. rozmawiałabym tylko z inteligentnymi ludźmi (choć i tak rozmowę uważam za przereklamowaną);
4. sadziłabym lawendę;
5. mieszkałabym daleko od szosy; nie nudzę się sama, a żyjąc w spokoju, chętniej wyszłabym czasem "na miasto";
6. nadal trzymałabym na wszelki wypadek siekierę pod łóżkiem (skoro musiałam oddać strzelby po nieboszczku ojcu);
7. wyszywałabym ręczne robótki z napisem homożydomasoneria, w celu nachalnej promocji;
8. w co drugi wikend jeździłabym do Castelldefels, żeby czytać na plaży, nawet sama, jeśli Z. znowu byłaby zbyt zajęta psami, bo S. i tak nie lubi słońca ani wody;
9. obierałabym ziemniaki albo nawet wyrzucała gnój, lubię wysiłek fizyczny i dobrze znoszę zmęczenie, a ludzi nie.

Muszę wypracować nowe strategie radzenia sobie z ludźmi, a raczej z głupotą; może wybuchać śmiechem w twarz? Nosić siekierę? Skasować fejzbuka? Nie zamierzam nikogo przekonywać do swoich poglądów, szkoda mi czasu, nie jestem typem walecznego wychowawcy. Nie chce mi się już marnować życia na kucie betonu, chciałabym żyć w cywilizacji, jestem tego warta.

A żeby nie było, że sączy się senny blask szarego światła, krople się tłuką o okno i wpisy gorzknieją, wrzucam zdjęcie Bóź, które oświetlają mnie ochronną różową poświatą.

sobota, 12 października 2013

Cien años de soledad

Napisałam podsumowanie mojego życia powakacyjnego i nie spodobało mi się jakoś szalenie. Jedyne, co można zostawić, to "Minęły czasy prababek. Nastały czasy pracy."




piątek, 16 sierpnia 2013

Praca i inne nieszczęścia


Chciałam w tym miesiącu napisać o kilku ważnych sprawach, np. o tym, jak bardzo uwielbiam siedzieć w chłodne popołudnia w śpiworze na pomoście za domem, ale zwykle po południu byłam zmęczona po pracy i tylko siedziałam w śpiworze na pomoście.

(Pomost jest tak naprawdę tarasem, ale zbiłam go z desek wspartych na palach, na wysokości około metra, i wygląda jak pomost, tylko nie ma pod nim wody, chyba że jest deszcz i napada.)

Teraz pragnę podzielić się informacją, że w pracy nagle odpadł mi kawałek zęba - jedynki. W panice powiedziałam, że muszę wyjść, i wybiegłam w kierunku najbliższego zagłębia stomatologicznego. Miałam dużo szczęścia i miła pani zgodziła się mnie przyjąć od razu; po godzinie wróciłam do korektowania. Zalepiła odpadnięty ząb tak, że wygląda na nowszy niż wcześniej. Powiedziała, że niepotrzebnie brałam ze sobą ten kawałek, który odpadł, bo nie będzie go przyklejać, tylko dorobi ze specjalnej masy, toteż został mi dość ładny biały odłamek w kształcie mniej więcej kwadratu. Może A. będzie mogła go wprawić w srebrny kolczyk dla S. lub dla mnie.


Jeszcze pół godziny i ruszam z pracy w podróż na Zachód. Czas zmienić zabór, przynajmniej na wikend.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Praca albo życie - wybór jak zwykle nie należy do Ciebie

Zaczęłam znowu pracować na cały etat - po trzech miesiącach komfortu biednego, lecz pogodnego i bogatego w wolny czas życia półetatowczyni. Wystarczył mi jeden dzień pełen ośmiu godzin niezatrzymanej pracy, żebym jego resztę spędziła, zajmując się tym, co lubię najbardziej (poza jedzeniem i spaniem), patrzeniem na pole za płotem, na ogród, na chmury i inne krzaki. Zimą odpowiednikiem tej czynności jest Wyglądanie Przez Okno (moja ulubiona czynność według S.). Przez dobrych 10 minut myślałam o papierosach, których bez przekonania niepalę, po czym zajęłam się dalszym patrzeniem oraz czytaniem ("Rozminięcia" F. Schwartza, ponownym, po chyba dziesięciu latach). W przerwach jadłam i piłam, co bardzo lubię robić, bo jest to strasznie przyjemne. O. zrobiła ruskie pierogi i zostawiła na szafce przyczepiony sztucznym motylem przepis na sałatkę, więc przez wikend też będzie co jeść.
Siedziałam więc na rozkładanym luksusowo fotelu, który wytargałam na pomost, i myślałam o szyciu i o niczym, a także o ogrodzie, polu i tym, jakie ładne jest lato i jak szkoda marnować je na pracę, a przynajmniej pracę w mieście i biurze. Nie miałabym nic przeciwko pracy w ogrodzie, na polu czy w innych stogach siana, wręcz przeciwnie. Właściwie to zdaje mi się, że w ogóle wolałabym taką pracę, bo nie lubię stresu i myślenia o rzeczach, które mnie nie interesują.
Wczoraj miałam podobny tok myślenia, tylko że dzień był wolny i siedziałam długo w śpiworze na tymże fotelu na pomoście, bo było chłodno. Było mi jeszcze milej, tez czytała, co robię od czasu chwilowego rozprawienia się ze studiami. Skończyłam "Uczciwą oszustkę" T. Jansson i "Nieobecnych" B. Żurawieckiego. Pierwsza bardzo dobra, choć wolałabym bardziej jednoznaczne zakończenie, albo w ogóle zakończenie, a o drugiej nie wiem, co myśleć. Jest w niej parę rzeczy świetnych i mnóstwo słabych. Nevermind. Nevermore. Nie prowadzę w końcu blogaska o książkach, nie wiem, po co to piszę.
Enyłej, siedziałam w śpiworze na fotelu. Zastanawiam się, ile czasu mogłabym tak spędzić, ile dni, zanim by mnie to znudziło. Chyba dużo, czasem próbowałam sprawdzać, ale nigdy nie miałam wystarczająco dużo wolnych dni na tarasie. To prawdopodobnie znaczy, że spędziłabym chętnie życie, pijąc kawę, jedząc ciastka, patrząc na drzewa i na to, jak czas sobie mija, nie mając nic przeciwko. Żyjąc - tracimy życie, co za różnica, czy robimy wielkie kariery czy coś przyjemniejszego (dla osoby wiejskiej lubiącej rzeczy wymienione na początku).  Pracując, doceniam bardziej pozostały czas wolny, choć jest to podszyte niepokojem, że jest go mało. A może bez pracy nie miałabym rytmu, energii? A może napisałabym książkę, zajęłabym się sztuką, zostałabym artystką, oczywiście nie musząc pracować, a nie na rozpaczliwym bezrobociu? Nevermind. 

środa, 10 lipca 2013

Myślenie o szyciu

Nadal wpadam w sidła, które sama na siebie zastawiam, ale trochę mi lepiej, przypomniałam sobie, że lubię swoje życie, a najbardziej wyglądać przez okno. Poza tym jeść i spać. S. jest gdzieś pomiędzy.
Na lipiec przyjęłam strategię udawania, że pracuję, na razie nawet się sprawdza. Drukuję na służbowej drukarce naklejki w róże, to zawsze krzepiące zajęcie.

Trochę się stresuję różnymi sidłami własnej roboty, a ponieważ dotarło do mnie, że kobieta koło trzydziestki nie powinna przejmować się byle czym, nakleiłam sobie własnej roboty układ planetarny na ścianę, wokół lampy dostanej niegdyś od jednej z łódzkich naukowczyń. To mnie uspokaja. Kiedyś myślenie o kosmosie wywoływało we mnie też spokój, ale z gatunku wszystko gdzieś leci zawieszone w przestrzeni, jak się przypadkiem oberwie, to nawet nie zauważymy, że zginęliśmy; w takim razie nic nie ma znaczenia. Teraz jest to raczej nic nie ma znaczenia, więc samemu można je nadawać, a poza tym wszystko jest na tyle wielkie i dziwne, a nawet ciekawe, że nie ma się co przejmować byle czym. 
Układ wygląda następująco (trochę nie widać co to); skala jest mojego autorstwa. W górze zawinięta huśtawka.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Zagadka

Na podstawie zdjęć odgadnijcie, co słychać u Maganuny. Zdjęcia są chytrze przemieszane, żebyście nie zorientowali się od razu:






PS Do wrót normalności zastukam w piątek, gdzieś w okolicy Bożego Narodzenia. Jeśli nie odpisuję, nie przejmujcie się i nie obrażajcie, przebywam chwilowo w panice.

niedziela, 9 czerwca 2013

Јебем ти студије

Ponieważ jestem głupia, odłożyłam prace pisemne i zaliczenia na studiach na ostatnią chwilę. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to z głupoty. Miałam od stycznia dużo pracy i właściwie nie miałam kiedy zająć się na poważnie studiami, ale być może mogłam napisać pracę mgrmgnn w Serbii, zamiast oddawać się rozkoszom intelektualnym i turystycznym. Oraz kulinarnym. I zamiast kupować wszystkie brokatowe rzeczy z kineskiej prodawnicy. Być może. Enyłej, teraz trochę się niepokoję, bo mam w tym tygodniu dosłownie wszystko, oddanie pracy, oddanie zaległych małych prac, oddanie zaległych dużych prac, turecki, serbski, na którym będą pytanie takie jak rozwój średniowiecznej monarchii serbskiej, ogólnie дупа, а właściwie дупе (po serbsku).



Poczyniłam jednak ten wpis z bardzo konkretnego powodu. Pisałam pracę o dzieciństwie w czasach komunizmu i, żeby odwrócić uwagę mojej lektorki od błędów językowych, napisałam, że w latach 80. nie było w sklepach niczego, w tym wanienek dla dzieci, więc mama kąpała mnie w zlewozmywaku. Mam nadzieję, że zadziała.

sobota, 8 czerwca 2013

Nieciekawy wpis relacjonujący

Przez ostatnie miesiące byłam po raz pierwszy w szyciu tak zajęta, że zapomniałam o moim wypasionym blogasku. Wzorem mojej znajomej pracoholiczki wzięłam na siebie dwie prace, kończenie studiów i życie. Zapomniałam, jak się nazywam, choć od początku roku nauczyłam się więcej niż na studiach - ponoć to standard w pracy? Nie uskładałam na wymarzony różowy samochód, bo szlag trafił piec od centralnego ogrzewania i przedłożyłam ciepło zimą nad marzenia. Teraz zaś rzuciłam jedną z prac, żeby odwalić studia. Piszę gniot magisterski, udaję, że przygotowuję się do egzaminu z serbskiego, słoweńskiego i tureckiego (chore, wiem), robię zaległe tłumaczenia. Jak dotrwam do końca czerwca, będę żyła; wiem, że będę, bo zawsze żyłam po tego typu imprezach. Działa to poza tym jak za ciasne trzewiczki dla marudnej królewny.

Nevermind.
Jak się skończy za niecały miesiąc ten kołowrót, będę mogła powrócić do klasycznych zachowań, czyli tworzenia ogródka, przybijania desek na suficie, leżenia w hamaku i myślenia o szyciu (a także zrywania czereśni, bo to już wkrótce).

PS Tak, tak, po tych egzaminach możecie mnie pewnie znaleźć na żywo, bo taki zestaw zdają w tym roku tylko dwie osoby (podpowiem, że nie mam rudych włosów).

czwartek, 11 kwietnia 2013

Wpis z 22 listopada 2008 r.


Bozia Od Pogody dziś jakaś nerwowa

Dziś to dzień na morze miał być! A słońce wzięło i nie wzeszło, same chmury i w ogóle szaro. Też mi Barcelona i Kostabrawa. Bozia Od Pogody dziś widać jakaś nerwowa, może się pokłóciła z Bozią Od Biustu.

Śniło mi się, że jest las, i wydmy i słońce, i potok wartki płynie ceramicznym korytem, a ja sprawdzam, czy pociąg z Bośni będzie mógł przejechać koło wodospadu. Później nagrywaliśmy na kasetę ducha z telewizora, żeby się go pozbyć.

"...czerwone skoki humorów i godzin, powolne wkraczanie wMago-świat, który był niezdarnością i pogmatwaniem wszytskiego, ale równocześnie paprociami tego pająka Klee, cyrkiem Miró, lustrem z popiołu Vieira da Silva, światem, w którym poruszałaś się jak konik szachowy, który by się poruszał jak wieża, która by się poruszała jak laufer..."




niedziela, 7 kwietnia 2013

Na końcu jest o szukaniu jeziora w lesie

Zastanawiam się, czy lepiej pisać, mimo że nie mam nic ciekawego do powiedzenia, czy siedzieć cicho.
Właściwie to nad czym ja się zastanawiam.

Miałam napisać coś o śniegu i skrzeczących kotach, ale chodziło mi to po głowie parę dni temu w okolicach garażu i niestety zapomniałam szczegółów. Jeśli chodzi o podobne nastroje, to wczoraj wracałam do domu przez zasypane śniegiem pola, klnąc i odganiając wrażenie, że jest jakiś styczeń w latach sześćdziesiątych. Może dlatego, że ta droga w latach 60. wyglądała prawie tak samo. Pomijam oczywisty fakt, że nasz kwiecień przypomina styczeń. Nie chciało mi się czekać godziny na nieistniejącym Dworcu Fabrycznym, więc dojechałam do wsi dwie wsie od domu i pojszłam. Droga gmino! Nie, nie ma po co odśnieżać dróżek ni chodników na wsi, przecież nikt nimi nie chodzi. Wiosna to też przeżytek i zbytek, pewnie faktycznie słońce zgasło, będzie zlodowacenie i wszyscy umrzemy. Z głodu i pozabijania się nawzajem, będzie z nas coś pomiędzy walking dead a winter is coming.

O czym to ja?

Dostałam dziś standardowego niedzielnego napadu szału. Miałam cały dzień robić zaległe i nawarstwione tłumaczenia, poległam po dwóch stronach i przerzuciłam się na sprzątanie i ogólne kurzodomowienie. Pozmywałam, odkurzałam, umyłam podłogi, spaliłam stare kartony, wrzuciłam do pieca stare ubrania, odłożyłam gazety na makulaturę, podlałam kwiaty, pochowałam do szafek wszystkie przedmioty uparcie stojące na wierzchu. Jeszcze tylko test białej rękawiczki i byłabym j***ą perfekcyjną panią domu. Przestałam dopiero, gdy wpadła A. po dziwne książki do pracy, a jej tata zabrał reklamówkę książek religijnych O., które jako jedne z wielu zostały przeznaczone do puszczenia w świat.

Tłumaczenia dalej leżą. Jeśli uda mi się w tym roku skończyć te studia, pracując jednocześnie w dwóch miejscach, to będzie prawdziwy cud. Może również po jakimś czasie jakaś moja praca stanie się robotą w miarę na stałe, a może nie i będę miała po raz kolejny mnóstwo wolnych chwil i czasu dla siebie, co - o dziwo - potrafi mnie zwykle cieszyć mimo biedy bezrobocia. I tak za jakiś czas przestanę być korektorko (prawda, że moje przecinki mają się dużo lepiej?) i zostanę tylko biurwo - szczęśliwi inni, nie ja, którzy majo umowę na stałe. Nieszczęśliwi ci, którzy i tak mają gorzej. Tak mi się podoba korekta i skład, ostatnio wstawiałam do podręczników zdjęcia najładniejszych kur, jakie w życiu widziałam. Do znalezienia czegoś sensowniejszego będę musiała zajmować się komercjalizacją i innym pi***eniem. Nienawidzę w życiu wszystkiego, co mówi, jak opchnąć ludziom jak najwięcej czegoś, jak sprzedać, komercjalizować, wytworzyć w ludziach potrzebę, normalnie rzygać mi się chce. Nie, nie sprzedaję niczego, tylko jestem także panią z dziekanatu na studiach tego typu. Na szczęście mam w wikendy darmowe obiady i ciastka, poza tym wykradam wody mineralne i skserowałam książkę na kserze uniwersyteckim.

Tak, tak. Powinnam teraz odwalać studia, więc pewnie jeszcze coś napiszę. Myślałam, żeby napisać o szukaniu wioski na mieście; jak ostatnio szukaliśmy, to z B. i A. znajszliśmy zamiast wiosny zamarznięte jezioro, ale i tak było fajnie. To było w Poznaniu. Innego zaś (letniego) dnia znalazłam w mojej wsi jezioro w lesie, ale później nigdy nie mogłam do niego trafić. Niektórzy się ze mnie śmiali, że je sobie wymyśliłam, ale wcale tak nie było. Byłabym znalazła, ale jak ostatnio poszliśmy z S. szukać, to zrobiło się ciemno i za bardzo się bałam w lesie, przez co powiedziałam S., że nie obchodzi mnie już jezioro i że wracamy. 

wtorek, 2 kwietnia 2013

Nachalna promocja

Niezbyt dużo tu piszę. Trochę się formuła wyczerpała, jak to kiedyś ktoś powiedział, poza tym za dużo wytwarzam i przetwarzam w pracy oraz na zajęciach. Pomyślałam jednak, że wkleję namiar na m.in. werandę, na której spędzam sporo czasu.

http://glebokidekolt.pl/  <----- TU KLIKNIJ ===!!!=== PROMOCJA==---> Głęboki dekolt - rozmowy przy kawie

niedziela, 17 marca 2013

Jesień, zima

Maganuna nastawiła czajnik na herbatę i zapaliła papierosa, żeby ukradkiem palić go nad piecem kuchennym. Cały dym szybko znikał pod półotwartą fajerką i M. z przyjemnościa patrzyła na jego ruch, przypominając sobie, że widywała to w dzieciństwie i wtedy też ją to ciekawiło. Teraz patrzyła jak zahipnotyzowana. "A ponoć z wiekiem coraz mniej rzeczy człowieka zachwyca", pomyślała. Było w tym sporo prawdy, jednak często zauważała ze zdziwieniem, że zwykłe rzeczy i czynności sprawiają jej przyjemność. Nie potrzebowała palić papierosów, ale podobał jej się dym. Potrafiła zapalić i patrzeć, jak papieros tli się na popielniczce, zmieniając się w szarą gąsienicę popiołu. To też było ładne. Kiedyś nie lubiła palaczy i wszystkiego, co z nimi związane, teraz przyszło jej do głowy, że garści pachnącego tytoniu mogłaby zaszyć w poduszeczce i trzymać w kieszeni kurtki, żeby nim pachniała. Rzeczy, czynności, zapachy. Poranki lubiła najbardziej, ale wtedy nie myślała nawet o papierosach. "Widocznie nie jestem uzależniona", myślała radośnie i piła dwie kawy, bo jedna to za mało.  - Ty zawsze byłaś zachłanna - powiedziała już parę lat temu jej matka. Poranna kawa to rytuał, tak powinna być zawsze traktowana. Jeżeli ktoś chce się tylko obudzić, niech pije herbatę i napoje z kofeiną. Latem M. mogła wyjść z kawą na werandę i wyobrażać sobie, że żyje w książce. Zbierała przedmioty, które tworzyły atmosferę początków ubiegłego wieku, a M., chociaż nie chciałaby zyć w tamtych czasach, z przyjemnością wchodziła do domu pełnego imbryków do kawy, małych filiżanek, patrzyła na półkę z samowarem, z kubkami w karciane wzory i z pozłacanymi uszkami. Przedmioty nie miały specjalnej wartości materialnej, ale były Przyjemnością, były też dzianiem się i czynnościami. Przypominała sobie w letnie poranki, że najlepiej na werandzie z kimś rogaliki jeść, zwykle jednak siedziała sama, bo szła do pracy na późniejszą godzinę. Lubiła te chwile, kiedy była rano zupełnie sama, w końcu jak miło jest nie musiać przejmować się niczym i być piciem kawy, słuchaniem muzyki.

niedziela, 10 marca 2013

Biegun Łódzki-Wschodni

Włączyłam w przypływie ponurych myśli radio. Siedzę trzeci dzień zasypana na końcu świata, bo przecież jak już wrócę do domu w piątek po pracy, to nie wyjdę nawet do sklepu, bo napadało śniegu do obrzydzenia. Włączyłam - mimo że nienawidzę radia - bo koty mało mówią, a ja trochę szaleję sama; mam niby pisać, więc sprzątam strych, S. chory daleko w tajemniczej krainie za polem ziemniaków ("z dalekiego kraju Gar-Deroby, gdzie panuje wieczne lato wokół prześwietnego miasta Staraszafa"). Walcząc z dygresją: w radio mówią, że NA PÓŁNOCY POLSKI NAWRÓT ZIMY! Na Północy! Winter is coming! Od kilku dni zastanawiam się, czy to zlodowacenie, a oni mówią, że nawrót na północy. Dotychczas myślałam, że mieszkam aktualnie w płaskiej Polsce Środkowej, ale chyba to przeklęta północ. Żeby nie być gołosłowną, załączam zdjęcia poglądowe:





środa, 20 lutego 2013

Я

Porośnięta szła przez ziemię
Porastało ludzkie plemię
Porastała pod niebiosy
Rozwłoszone włosząc włosy

Porośnięta szła
szła
szła

słuchając żydowskich pieśni, patrząc na cerkiew w słońcu, później słuchając tureckich piosenek, nadal w słońcu. Miła droga do pracy. Śnieg leży uparcie, przynajmniej jest czysty - spadła temperatura.
Nie mogę się doczekać, aż będzie cieplej i po pracy będę mogła się rzucać w wir pracy w ogródku. Zasieję pomidory, dynie, marzę o kabaczkach. Poza tym będę wtedy wracała do domu w dzień, a nie w nocy.

* * *

Cholerny świat, przeklęty śnieg, klęła M., podnosząc się z ziemi. Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Ubrała się ładnie w pożyczone ubrania, bo miała podstępnie iść w przerwie w pracy na rozmowę kwalifikacyjną, a jak należy wyglądać nienagannie, to zwykle jest ślisko i się wyrżnąwszy na błotolodzie. Należy obetrzeć ręce, chroniąc spodnie. Po rozmowie pracodawca się nie odezwawszy do tych czas.

* * *

- Skąd masz samowar?! - zapytała O.
- Я добыла. - powiedziała M.- Spełnia wszystkie moje oczekiwania wobec rzeczy przepięknych, jest kolorowy, złocony i w kwiaty, na dodatek jest ze wschodu. A. przywiozłago ze swojego dzieciństwa spędzonego w Moskwie. Będziemy robić herbatę.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Jestę redaktorko

Wyszłam dziś z domu wcześnie rano. Przebiegłam żwawo przez zaśnieżone na nowo podwórko, tym razem uważając, żeby nie poślizgnąć się i nie runąć w błoto, jak rano tego dnia, gdy biegłam na rozmowę kwalifikacyjną w pożyczonym eleganckim ubranku. Wyjrzałam szybko zza bramy, autobus nie jechał, więc uspokojona poprawiłam czapkę i spokojnym krokiem ruszyłam w stronę przystanku. Psy spokojnie szczekały dupami, a słońce wschodziło na zachodzie, jak to u nas bywa o wczesnych porach.

Nieokreśloną ilość czasu później ocknęłam się w Łodzi. Niewiele się zmieniło względem wsi, jedynie budynki były bardziej zniszczone. Poszłam do pracy.

Nie jestem pewna, czy lubię pracować. Z jednej strony moje życie zyskuje stały rytm, z drugiej zaś najbardziej lubię w nim wyglądać przez okno, pijąc herbatę. W pracy, gdzie wszystko ma być zrobione na wczoraj, żeby dwie godziny temu poszło do druku, niekoniecznie mam możliwość realizowania tego modelu. Plusem jest też, że dużo się uczę. Głównym plusem jest to, że dostaję za pracę pieniądze. Pieniędzy nigdy nie za wiele, a zwykle za mało. Na nowe okna i tak nie odłożę. Ale nic to, zostało mi jeszcze trochę książek do sprzedania.

Po tej przedpołudniowej refleksji wracam do korekt i składów.

Czekam na wypłatę, będę mogła wreszcie oddać do naprawy maszynę do szycia.
C.d.n.

*UPDATE*
ja w pracy, wyjątkowo nie w garsonce i żakiecie: