piątek, 21 grudnia 2012

nie wyjechałam się zadręczać

nie przyjechałam się zadręczać
nie wyjechałam się udręczać
nie pojechałam się zadręczać
nie przyjechałam się udręczać
nie wyjechałam się zadręczać
nie pojechałam się udręczać

poniedziałek, 8 października 2012

MGNNUNS

Drogi pamiętniczku!

Blog miał się nazywać MGNNUNS*, co jest skrótem od Maganuna u Novom Sadu, jednak stwierdziłam, że nie ma co mnożyć bytów ponad konieczność i wróciłam do korzeni, w końcu “Zakrzywia się codzienność” to tytuł mojego pierwszego bloga sprzed lat, a jego duża część zawartości powstawała na dobrowolnym wygnaniu w BCN. Kojarzy mi się to z wyjazdem do NS, ale powoli przestaje, bo dociera do mnie masa różnic.

- nie wyjechałam się udręczać

- nie muszę pracować

- chyba w ogóle nic nie muszę poza tym, że powinnam pisać pracę MGR

- jestem na krócej

- warunki bytowe są dużo lepsze, niż na początku w BCN (nie mieszkam w schowku na miotły, tylko w jednoosobowym pokoju - najwyraźniej tym razem jakaś Bozia się nade mną ulitowała i tak, jak zwykle trafiam na najgorsze opcje, tym razem dostałam jednoosobowy pokój i to tylko dla siebie)

- nawet mi się tu podoba już pierwszego dnia, głównie dlatego, że nic nie muszę

Dojechałam bez problemów, nużąca była tylko długa jazda podczas burzy i deszczu. Planowane 12 godzin przeciągnęło się o trzy kolejne. Nie stresowałam się, gdzie jechać, bo uruchomiłam GPS w telefonie. Nie wiedziałam, że trzeba wyłączyć opcję “omijaj drogi płatne” i wyprowadził mnie w brukowane wioski, ale nie było tragicznie.

Samochód sprawował się bardzo dobrze, ale to akurat wiadomo, bo to samochód O. który działa na co dzień, a w zejszłym roku dowiózł nas do Słowenii. Tym razem niestety zamiast Karpliny jako towarzystwa miałam tylko kasety Britney Spears, ale nie było źle. Jak jadę w nocy, zawsze staram się śpiewać głośno i wykrzykiwać brzydkie słowa w kryzysowych momentach, to mnie ożywia.

Pokój mam wygodny, po drugiej zaś stronie łazienki jest współlokator z Macedonii, studiuje na politechnice i chodzi w dresie, jak wszyscy tutaj. Różnica pomiędzy tutaj a Polszą jest taka, że w NS dresy mają ładne i kolorowe, modne, a u nas nie.

*trochę jak Magnum Nuns, c'nie?

piątek, 31 sierpnia 2012

MIN. MGNN. "Zaginęła w Wielkim Sprzątaniu"

Przyszedł w końcu czas na kolejny post z cyklu JA MNIE MNĄ O MNIE ZE MNĄ JA, który jest, jak wiadomo, osią i prawie jedyną treścią bloga. Tym razem postanowiłam podzielić się z tzw. Czytelniczkami Płci Wszelakiej nową tendencją, której uległam w zeszły czwartek. Natrafiłam na artykuł o minimalistkach i minimalistach, którzy (czy równouprawnienie końcówek dotyczy tylko rzeczowników, czy zaimków też?) pozbywają się wszystkich niepotrzebnych rzeczy, a czasem także potrzebnych, popadając w amok Pozbywania się (w artykule został on opisany zupełnie bez dystansu, mimo że w niektórych przypadkach nosił znamiona choroby psychicznej).

Brzmi zachęcająco, pomyślałam i wyrzuciłam połowę zawartości szuflady, którą od wprowadzki zapełniałam wszystkim, mówiąc sobie "jak się zapełni, to zrobię selekcję". Szuflada się zapełniła, a ja oczywiście dokładałam dalej, co jest rzeczą zupełnie normalną. Po porządkach faktycznie zostało kilka (-naście) szpargałów - to działa. Podobnie postąpiłam z innymi szafkami, stosując metodę "jak nie zajrzałaś do tych kserowanych materiałów z rosyjskiego od siedmiu lat, to już do nich nie zajrzysz". Wybrałam kilka sensowniejszych knig ze studiów, żeby zostawić na bókkrosingowym stoliczku na uczelni. Rzeczy zakwalifikowane do grupy "na nic mi one, ale nie można wyrzucić" zapodałam w karton na wymianę lub oddanie.

Ogólnie po rozróbie w szafkach zostałam głównie z mnóstwem książek, choć myślałam, że masę sprzedałam w antykwariacie podczas cyklicznych czasów biedy. Nie mogę wyrzucić rzeczy, z których raz na jakiś czas robię pseudo-sztukę albo pseudo-sztukę użytkową, typu pudełko różowych piór, podkładki pod piwo, ładne kawałki drewna; nie mam co zakładać pracowni, jeśli wchodziłabym do niej raz na rok. Zachowałam również kołnierz z lisa odziedziczony po Złej Babce, chociaż O. chciała go spalić. Nie mam pojęcia, na co mi lisie truchło, pewnie w końcu zrobię sobie z nim zdjęcie i pochowam pod drzewkiem cytrynowym, jak zaleca filmografia fachowa.

Nie mogłam się również pozbyć rzeczy typu: Chrystus z Samotraki, figurki Bóź, inne figurki bez głowy, butelki w kształcie Bozi z odkręcaną główką, kołowrotek, blaszana pamiątka z Tibilisi i z Samarkandy, trumna z wytłaczanek do jajek (pozdrowienia dla Grzesia), zasuszona żaba w trumnie (pozdrowienia dla Marty), malutki granitowy mój własny nagrobek (pozdrowienia dla Ani), dlaczego moje prezenty są dość monotematyczne?

Teraz został mi już TYLKO strych do porządkowania...

P.S. Dostałam od Z. SZNUR OD SZYBRA! Ten, który miał Przodek w "Zimie w Dolinie Muminków"!
P.S.2. Akapity są tylko po to, żeby się wygodniej czytało. Nie zaczynają żadnych nowych myśli.
P.S.3. Jeśli ktoś chce coś ze zdjęcia, niech da znać.


środa, 25 lipca 2012

Podmiot nomadyczny

Zażartowałam sobie, że napisałam w pierwszym rozdziale MGR dużo bzdur o dekonstrukcji, Innym, podmiocie nomadycznym i innych modnych hasłach (wyeksploatowany w poprzedniej pracy fantazmat dyskretnie pominęłam, ale nie sądzę, żeby się nie pojawił w dalszym ciągu), a teraz myślę, że ten podmiot nomadyczny to jest coś i że mogłabym go upchnąć nawet do tematu.

Ponieważ piszę, a przynajmniej udaję, że to robię, nie mam czasu na pożyteczne roboty fizyczne takie, jak fugowanie płytek na tarasie albo Niekończący Się Ogród. Dziś tylko pojechałam dwie wsie dalej do sklepu i na pocztę, przywiązując sprawunki do siedzenia motocykla specjalnymi linkami - wciąż nie stać mnie na kufer, więc skrzynki z czereśniami i wiśniami woziłam w ten sam sposób.

Z nowości kulinarnych: upiekłam brownie, które najpierw miało zakalec, a później przekształciło się w czekoladowy cukier (?!). Zrobiłam również kotlety na bazie kapusty, które wyglądały jak jaja Obcego.

Poza tym bieda, ale pomidory już rosną w folii:)

niedziela, 8 lipca 2012

Śniło śmierci


Nie mam nic do powiedzenia, więc szukając natchnienia przejrzałam dzienniczek snów i okazało się, że są dość przykre, lecz momentami ciekawe, jeśli przetrwa się te przykre. Na początek fragment książki, później trzy ostatnie sny. Dla widzów o mocnych nerwach. Zastanawiałam się, czy je tu umieścić, ale pomyślałam, że piszę ostatnio tylko o dżemach z czereśni i przydomowych ogródkach, a to nie wszystko, więc wot są.

"Przed czternastoma laty, nie, przed szesnastoma, zmarł mój ojciec. Umarł szybko, w okamgnieniu, jak mówiła matka, choć ja byłem przekonany, że umierał powoli, latami, i że zaraził się śmiercią w tym samym momencie, gdy znalazł się za drutem kolczastym niemieckiego obozu dla oficerów wziętych do niewoli. Matka oczywiście zaprzeczała. Umiera się tylko raz, mówiła, nikt nie krąży wokół niczym żywy trup. Moi przyjaciele stanęli po jej stronie. Patrzysz na historię, mówili, niby jakiś romantyk, a na los jak na pastoralny obrazek, na którym gdzieś z boku czyhają złe duchy. Nie, odpowiadałem, są nici, które wiążą człowieka z momentami przełomowymi, kiedy dusza ustępuje, a później życie jest już tylko obracaniem wrzeciona, póki nić nie dotrze do kresu, nie napręży się i nie wyrwie duszy z jej, brak na to lepszego słowa, marnej powłoki. Przyjaciele tylko machali rękoma, matka nalewała rakii do kieliszków, kobiety przynosiły z kuchni gorące rogaliki z serem. To było już po pogrzebie."

David Albahari, "Mamidło"


*

Przez sen przetoczyła się kolejna fala zgonów. To słowo było dobre, ponieważ bezskutecznie dzwoniłam na pgotowie, a za każdym razem odbierał kto inny i ktoś niewłaściwy, w końcu odebrała nawet Zorana i podała mi jakiś serbski numer od swojego ojca. Musiałam się spieszyć, choć właściwie nie wiedziałam, po co, skoro dziwna kobieta już i tak nie żyła. Prawdopodobnie dostała zawału albo czegoś jeszcze bardziej śmiertelnego. Teoretycznie była moją babką, jednak kilka dni wcześniej przeszczepiono jej mnóstwo narządów jakiejś dziewczyny, która zginęła na rowerze, więc babka-nie babka wyglądała jak kto inny. Młoda dziewczyna. Jednak i ona teraz była martwa. Dzwoniłam i dzwoniłam bezskutecznie, siedząc na szczycie schodów w domu w Kosmogrodzie, gdy pojawiła się moja rodzina z zamierzchłej przeszłości, czyli .............................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................. Nic się niestało, powtórzyłem, wściekle go wyzywając. Weszła Olka z trwałą, jaką miała tylko raz prawie dwadzieścia lat temu, ubrana w fioletowy kszmirowy sweterek. ....................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................... Było to dość straszne i po jakimś czasie skończyło się Śniło.

**

Śniły mi się dziwne rzeczy, bardzo długi sen w K., pomieszane czasy, ktoś z rodziny przyjechał warszawą, były różne pory roku, wiosna, zima chwilę, palenie w piecu. Dużo snu we śnie, spanie pod pierzynami w chłodnym pokoju, w pokoju sprzed lat, stare drewniane podłogi, ściany. Babcia mówiła przez sen, że dzieci siedzą w popiele. Nie mogła się obudzić, i to nie tylko ona. Wszystkie pokoje były sprzed lat, jak byłam dzieckiem. Ostatecznie zaczęły się przygotowania do pogrzebu i zrozumiałam, że skoro zapalają świece i wynoszą różne rzeczy, to znaczy, że umarł Đ. Widocznie był w szpitalu, a mnie się zrobiło źle, bo nawet w tym śnie nie pamiętałem, żeby sprawdzić, gdzie jest. Đ. nigdzie nie widziałem, były tylko długie i przytłaczające przygotowania do pogrzebu, i sen, i dziwny moment przed świtem, i wieczorem, i deszcz i szarość na dworze, i wysokie drzewa pełne liści zasłaniały powietrze, i deszcz padał między domem a stodołą, ktora jak zawsze czerniała w deszczu, na co dzień szara i spłowiała.

***


Pewnego październikowego wieczoru zasnęłam wieczorem, śniło mi się kilka letnich wieczorów w Z. T. po jakiejś dłuższej historii stracił nogę. I. miała długie włosy i zrobiła trwałą. Gadałem z T., przyszedł jakiś face po siłowni i T. powiedział, że to nasz jakiś niby wujek, który ma faceta. Gadałam z T. o różnych sprawach, o tym, jak będziemy teraz grać w piłkę. T. miał krótkie spodenki pomarańczowo sprane i nowoczesną protezę nogi, nie wyglądało to w ogóle źle i nie był załamany, choć mówił rzeczy typu "wiesz co ja musiałem dzisiaj przeżyć". Była też jakaś sprawa z Lepperem, który miał coś podobnego i nie żył (jak i w rzeczywistości). Później lub wcześniej robiliśmy pierogi na obiad, były ładne, z papieru. Babcia ulepiła pieroga w kształcie wieloryba.

wtorek, 3 lipca 2012

Miałam farmę w Afryce

Spędziłam wczorajszy dzień w sadzie udając, że jestem prawdziwą rolnicą. Przyznam, że po południu ogłupiała słońcem, połaciami skrzypu i drzewami owocowymi ciągnącymi się po horyzont stwierdziłam, że dopiero teraz czuję, że żyję. Pewnie po całym lecie zbiorów bym zwariowała, ale na razie myślę o różnych pięknych książkach, których akcja toczy się w Afryce albo na południu Ameryki.

Sytuacja:
Mgnn siedzi na czereśni i rwie czereśnie. Drogą polną jadą Rowerzysta-rolnik i dziewczynka w wieku lat, hm, może 8, może 10, ostatnio nie rozróżniam.

Dziewczynka: - Pani siedzi na drzewie, może powiem dzieńdobry?

Rolas-rowerzysta: (pół do siebie, pół do dziewczynki, trzecie pół w eter) - Dzień dobry dobry, ale chuj mi po nim?

niedziela, 24 czerwca 2012

rużne

Byłam na ślubie i weselu, mimo że nienawidzę ślubów i wesel. Przeżyłam dzięki przyklejonemu uśmiechowi w momentach kryzysowych (zamiast krzyczeć: spieprzaj zapity dziadu, nieniewyznajęzasadychłopakdziewczynanormalnarodzina, ratunku nie chcę siedzieć w epicentrum tuż obok pary młodej) i temu, że za mąż wychodziła Mała Cimerka, którą bardzo lubię. Ze znanych mi osób była jeszcze tylko D. przybrana w marszczoną sukienkę rodem z Obcego czy innego Prometeusza, z czego chyba nie zdawała sobie sprawy, ale ja tak. W paru momentach myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok, ale wtedy szłam do łazienki, zamykałam się w kabinie i siedząc cicho czekałam, aż mi się polepszy. To stary sprawdzony sposób. Picie nie pomaga, bo wtedy tylko mówię rzeczy, których nie powinnam mówić. Nie wychodziła na papierosa, bo staram się nie palić w ogóle, a poza tym panowie na papierosie opowiadają o Tradycyjnych Wartościach Rodzinnych, patrząc na mnie pytająco, a ja wtedy uśmiecham się i zaciągam papierosem. Jedyne, co mieli ciekawego do powiedzenia, to opowieści z pobytów w więzieniu. Swoją drogą byłam zafascynowana tym, że prawie wszyscy młodzi panowie mieli łyse głowy, niektórzy z malowniczymi bliznami, czasem jakieś urocze tatuaże. W końcu nadeszła godzina trzecia, kiedy to byłam już mało przytomna po ostatnich nocach naukowych, i pierwsi ludzie się zebrali, a ja z nimi z wioski dotarłam do Pacanowa, stamtąd odczekawszy pociągiem do Warszawy, tam przespawszy stację wróciwszy i odczekawszy do Ł., skąd wróciłam niemal do domu (do wsi obok) autostopem (zanim ktoś się zatrzymał, inni panowie pokazywali w swoim samochodzie brzydkie rzeczy, ale nie miałam nastroju). Stamtąd miałam iść, ale ponieważ po nieprzespanej nocy wlekłam się z nogi na nogę, zdjąwszy oczywiście wysokie obcasy, które nie sprawdzają się w piachu dróg, zadzwoniłam w końcu do M., który przyjechał po mnie motorem i zabrał do domu.

Kiedy dotarliśmy, okazało się, że na podwórku jest wiewiórka, przepiękna, którą już po chwili chciała upolować Alergia.

Później zaczęłam mieć widzenie tunelowe i wystraszyłam się bardzo M., którego nie zauważyłam w łazience.

Jeszcze później okazało się, że ktoś zarąbał mi z motoru aluminiową osłonę rury wydechowej, jak jeden jedyny raz zostawiłam go w Ł. pod blokiem. Chyba znienawidzę to miasto i będę powtarzać, że trzeba zrzucić na ni bombę i stworzyć pierwszy w Europie postapokaliptyczny park przyrody.

Dotarłszy do domu prędko poszłam spać, a kiedy się obudziłam, nikogo oprócz mnie nie było, bo H. i M. pojechali sobie, zostawiając wszystkie drzwi i okna pootwierane, i tylko koty skrzeczały na tarasie.



piątek, 22 czerwca 2012

W Górach Samotnych jest zimno

Z powodu lenistwa i fragmentaryczności umysłu dzisiejszy wpis nie będzie zbyt fabularny.

1. Pada i jest chłodno, ale to idealna pogoda do uczenia się i pisania;
2. Czytam wszystko, co muszę, na przemian z "Norwegian wood" i pod koniec jednak zaczynam lubić tę książkę - wcześniej mnie irytowała.
3. Koty przyniosły kolejne myszy, jedną martwą (pogrzebiona w ogrodzie), drugą żywą, uratowana, wypuszczona do klombu).
4. Podczas cięcia drewna znalazłam dwie małe jeszcze ślepe myszy. Albo inne norni(szni)ce. W przejęciu zadzwoniłam z konsultacją zootechniczną, podczas której się dowiedziałam, że teraz to już tylko szybko zadeptać, bo i tak zginą - masakra. Mimo to zostawiłam i po dwudziestu minutach nie było - liczę na to, że matka zabrała, a nie coś zeżarło.
5. Żywą jaszczurkę znalazłszy pod workiem na śmieci, ogona pozbawioną - wyrzuciłam w krzaki.
6. Skosiłam całe podwórko, co nadało mu wygląd dystyngowany, niezależnie od tego, czy podwórko może być dystyngowane.
7. Hoduję szpinak i poletko tytoniowe w doniczkach, jednak szpinak został trochę rozgrzebany przez koty, a tytoń jest na razie mikry. Tylko bazylia nie zawiodła. Pomijając pomidory i paprykę.
8. Nasiona roślin tropikalnych nie wykiełkowały, pewnie wzejdą podczas pełni księżyca i obudzę się w mroku, bo dżungla oplecie cały dom.
9. Jadę jutro na ślub, chociaż nienawidzę ślubów i wesel. Zastanawiałam się, czy motocyklem będę w stanie dojechać wystarczająco świeża do Pacanowa (a może Ciechanowa?), ale na szczęście nie musiałam udzielać odpowiedzi na to pytanie retoryczne, bo zabiorę się z kimś samochodem, a wrócę jeszcze nie wiem jak. Najlepiej wezmę ze sobą miotłę.
10. Później jeszcze tylko dwa zaliczenia na resztkach studiów i będzie można wyruszyć w Góry Samotne.
11. Zastanawiałam się, jak to jest, że płyną lata, a ja piszę nadal o ogródku, dżemach, kotach. To chyba mentalne staropanieństwo. Tylko te Góry Samotne mnie jakoś symbolicznie ratują.

niedziela, 10 czerwca 2012

Ogony jaszczurek

Większość z nas zna powszechnie panujące przekonanie, że w sesji człowiek robi wszystko, żeby się nie uczyć. Tak bywa. Sama tego doświadczam - nie zagłębiając się w szczegóły typu "dlaczego jeszcze studiuję", zaznaczając zaś, że bardzo to lubię. Właściwie to mam huśtawkę nastrojów. Raz czytam o islamie i nie mogę się oderwać, dziś natomiast złapałam się na tym, że zamiast tego czytam "Archipelag GUŁag" i nie mogę się oderwać, prawdopodobnie także dlatego, że nie muszę go czytać.

Wczoraj podczas pisania wstałam i zaczęłam kompulsywnie myć lodówkę, aż S. się zaniepokoił. Potem umyłam wszystkie powierzchnie płaskie w kuchni, aż zaniepokoiłam się sama. Odwiesiłam ścierkę i wróciłam do pracy, ale po domu i tak widać, że jest sesja.

Będzie mi tego kiedyś brakowało, jak już skończę resztki studiów i zajmę się większą ilością pracy...

P.S. O ogonach jaszczurek miało być dlatego, że koty łapią co najmniej jedną jaszczurkę dziennie, zwykle już bez ogonka, ale jeśli jest - na przykład wije się gdzieś oddzielnie na korytarzu - to zbieram i chowam do pudełek od zapałek. Mogą się kiedyś przydać.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Estaciones del año

Czekam na białe dni, kiedy rano będę wychodzić przed dom na zbity z desek taras, a gorąco i światło będzie mnie obezwładniać. Będę wtedy przez odpowiednio krótki czas pławić się w lecie i udawać, że lubię się opalać dłużej niż dziesięć minut. A później schowam się w chłodnym domu.

Teraz za to pada i jest dość szaro. Na dodatek nie ma od rana wody, więc robię kawę i herbatę z jednej cudem zachowanej butelki z wodą do podlewania kwiatków.

Nie pojechałam dziś na zajęcia dodatkowe z powodu sił wyższych, bo nie miałam jak umyć głowy. Jutro już nie będzie zmiłuj. Najwyżej nazbieram deszczówki zimnej jak chłodny wiosenny deszcz.

A pø∑niej dalej - egzaminy, praca, przybijanie desek na suficie nad salonem. Chcę do lata zrobić sufit nad pozbawionym go dotychczas salonem. Wtedy naprawdę będę mogła siedzieć zimą W zasypanym śniegiem salonie, zasypanym Z Zewnątrz. Będzie można wstawić piec. Z. przyśle sznur od szybra, a Przodek będzie siedział w kominie, trzaskając rusztem. Portrety na ścianach i tak już poodwracałam.

środa, 9 maja 2012

Wyrż

To miał być spokojny dzień. Od rana odszyfrowywałam teksty ruskie z jać i innymi jerami, później czytałam rzeczy na seminarium, w końcu zapakowałam papiery na zajęcia, słownik terminów literackich, aparat i wodę do plecaka i zebrałam się, żeby jechać do Miasta Uć. No i jak już wyjechałam, to motor mi wszedł na dziwnie wysokie obroty i zanim się zorientowałam, wyrżłam motocyklem i sobą o żużel. Oczywiście po co było zakładać rękawice, skoro jest ciepło? Można przecież też powydłubywać kawałki żużlu nożyczkami!
Tak oto radośnie kontynuuję dzień, siedząc w majtkach na tarasie i palę papierosa, przedarte spodnie (oczywiście ulubione) rzuciwszy w kąt. Przynajmniej mam teraz usprawiedliwienie, żeby nigdzie nie jechać.
Poza tą interesującą, zabawną i zakończoną morałem historią zapewniam, że nic wielkiego mi się nie stało , jakby S. przeczytał, zanim wróci do domu, i wpadł w panikę.

czwartek, 22 marca 2012

pitu pitu

1. trochę się nadwyrężywszy z wiosną, skręciwszy kostkie poszedłszy na koncert i na górki w lesie, więc teraz by trzeba chyba jak Kuba w "Chłopach", nogę pod drzwi i siekierą
2. żałuję, iż przed zmianą pracy zdążyłam z poprzedniej ukraść tylko trzy łyżeczki (ale doładowałam sobie też konto na chomiku ze służbowego telefonu za 30zł)
3. Hella zażywa ostatnio olej lniany, dodaje do wszystkiego, więc w ramach anarchii usmażyłam dziś na nim jajecznicę. ponoć działa dobrze na mózg, więc oglądam sobie The Walking Dead i spokojnie czekam na wzrost IQ
4. pokusiło mnie, żeby włączyć polskie napisy do ww. serialu i okazało się, że ktoś uparcie tłumaczy "stupid bitch" jako "głupi babsztyl"
5. ogólnie forma przetrwalnikowa mimo ożywiającego postpogańskiego tournee po Dolnym Śląsku

środa, 7 marca 2012

Bu ne?

Zwykle wyśmiewam "czarne kwiaty melancholii", jeśli kwitną zbyt rozkosznie, ale muszę przyznać, że rok ów od początku jest dla mnie nieco melancholiczny - przyjąszy perspektywę pierwszoosobową. Trzecia osoba widzi to w nieco cieplejszych barwach. Spróbujmy.

M. sprząta garaż, żeby zrobić sklep, najchętniej z wróżbami, albo opowieściami, znajduje mysie gniazda, robi zdjęcia ogrodu, składa złom na sterty, tnie stare deski na opał, chodzi do pracy na przyzwoite godziny albo pracuje w chałupie, chodzi na zajęcia, a jak jej się nie chce, to nie chodzi, bo dostała indywidualny system nauczania Maganuny, zdała w sesji nawet turecki, kupiła wykroje ubrań i segregator Sekretów Dobrego Szycia (!), śpi we flanelowej pościeli, ma jeszcze dwa nowe odcinki "Gotowych na wszytsko" przed sobą, zatwierdziła temat pracy na seminarium, na uczelni jest miło, na Wielkanoc jedzie prasować mundury na Costa Brava, w zeszłym miesiącu zarobiła na lokacie całe 3,67zł, ma naszykowane do szklarni nasiona papryki oraz tytoniu, a do ogródka cały słoik nasion nasturcji, skombinowała akumulator do poloneza de lux i odpaliła go po całej zimie, którą spędził w zaspie wśród choinek (nie odważywszy się wyjechać poza podwórko i nie zamierzawszy), M. czyta książki zupełnie zaskakujące z Bałkanów, chodzi na dużo hiszpańskiego i stara się w codziennej mowie używać wykwintnego subjuntivo, ma ekstrawagancko hipstersko-oldskulowy telefon w kształcie różowym, pomalowała, a propos kolorów, kuchnię na wszechogarniająco fioletowo, a jesienią najwyraźniej rzuci na jakiś czas swoje szycie, żeby okresowo zamieszkać zagranico.

Z minusów dziś wystraszyła się ścierki na podłodze, wcześniej zaś nie mogła jechać po O., bo szukała przez godzinę kota, ale w końcu przybiegł nastroszony. Chyba zamknę je w jakiejś zagrodzie, żeby oszczędzać nerwy, że dzikie kuny je zjadły albo inna ciężarówka. Z minusów to chyba wszystko, nie licząc lekkiego zawieszenia w oczekiwaniu na wiosnę i tego, że napisała na blogu o pieniądzach, i to jeszcze dwa razy w jednej notatce.

P.S. Przypomniał mi się plus popołudniowy, gdy Mgnn zmieniła pani na asfalcie koło w samochodzie i pani wepchnęła jej do kieszeni 10złoty "na ciastka albo papierosy".

środa, 15 lutego 2012

Tragove njihovih konja zavejace sneg

Zastanawiam się właśnie, czy sanki zaprzężone w trzy koty dowiozłyby mnie do wsi obok.
Co za szczęście, że mam tydzień wolny od pracy i nie muszę ruszać się z zaspy, w którą zamienił się dom. Dziś rano wszystko było przykryte nową warstwą śniegu - prawdziwa zima, dopiero teraz. Nie sądziłam nigdy, że dane mi będzie zaobserwować zmiany klimatu (jeśli jestem w błędzie, niech mnie ktoś uświadomi). Powinnam napisać w tytule "w zasypanym śniegiem salonie", ale to już było, i to pewnie nie raz.
Miałam silne postanowienie, żeby zanieść CV do firmy tutaj, na miejscu, ale osłabło wraz z opadami śniegu. Z drugiej strony BYĆ MOŻE miło by było mieć pracę na miejscu, i to, że tak powiem, zawodową. Nie zaszkodzi zanieść. Będę musiała jednak te koty zaprzęgać.



(everybody loves kitties & queer culture)
...podczas, gdy pogoda prezentuje się następująco:

 ...podczas gdy wypiwszy herbatkie:

Być może zmobilizuję się, żeby pomalować kuchnię na fioletowo:
Tak, jak pomalowałam swój pokój na zielono (uwaga! odkryłam, że obrusy mogą służyć za dizajnerskie zasłonki i firanki dwa w jednym!):







 Pogodynka życzy miłego dnia.

niedziela, 5 lutego 2012

W drodze

Chciałabym napisać, że dużo ostatnio podróżuję, ale chyba tylko się przemieszczam. Czasem jeżdżę. Do podróżowania można zaliczyć chyba tylko szukanie nowych dróg do Łodzi - w piątek pojechałam dziwnymi odludziami, przez zamarznięte pola, księżycowe krajobrazy. Takie widoki i tak mam teraz za oknem. Bardzo lubię jeździć i uwielbiam samochód. (Przypomniał mi się moment w Hiszpanii, kiedy na przerwach obiadowych szłam do auta Z., mimo że było w nim zimno i panował lekki bałagan, ale twierdziłam, że czuję się tam jak w domu...) Zwykle jeżdżę już po zmroku, więc obserwuję światła stacji benzynowych i innych samochodów. Kiedy zamieszkaliśmy w B., gdzie teraz wracam, patrzyłam wieczorami na przejeżdżające ciężarówki, na smugi światła, wyobrażałam sobie, kto w nich siedzi, dokąd jedzie, czy słucha muzyki, co sobie myśli. Teraz mam przebicia tamtego czasu w chwilowych wrażeniach, bardzo ulotnych, zapachach, czasem widokach. Całkiem mi się podoba, że idę przez zamarzniętą ziemię do sklepu i wyliczam grosze na jedzenie:) Cieszyć zacznę się może na wiosnę, na razie skupię się na podobaniumisięjakjest.

Mój samochód jest na sprzedaż. Na mrozie zepsułam zamek od drzwi pasażera i ostatnio musiałam je całe okleić taśmą klejącą na czas jazdy. Poza tym złamałam kluczyk w zamarzniętym korku baku i też go zepsułam, bo wyrwałam obcęgami i śrubokrętem, żeby w ogóle zatankować i dojechać na wieś. W każdym razie poza drobnymi usterkami spowodowanymi tylko przeze mnie samochód jest niezawodny i odpala pięknie nawet przy obecnym mrozie. Jednak nie ma instalacji gazowej, więc na Bałkan nim nie pojadę. Zapraszam do rozważnej licytacji. Możecie dostać też poloneza, jeśli potraficie go naprawić. Pozdrawiam.

Moja nowa lampka inspired by An Q:


Nasza trzoda chlewna:



Rzeczy w trakcie częściowej przeprowadzki:

Krajobraz docelowy:



sobota, 28 stycznia 2012

MIDVINTER

Zdążyłam już zapomnieć, jak się mieszka na wsi zimą. Ogólna zasada brzmi: jak sobie napalisz, tak ci będzie ciepło. S. śpi właśnie nakryty kocem na głowę, koty przycupione zalegają przy piecu. W związku z tym regularnie rozkuwam przemarzniętą pryzmę węgla, suszę pieńki na rurze od komina i palę w kuchni wszystkimi drewnianymi śmieciami - w końcu jest miło i dobrze.

[*** budowa klamrowa***]

Może zlikwidowałam większość śmieci ze strychu, ale został ich jeszcze cały garaż. Te pierwsze nie były rzeczami przodków, jako że pierwszymi przodkami tego strychu jesteśmy my, i to dopiero od kilku lat. Najdziwniejszą zalegającą tam rzeczą jest, o ironio, czarna trumna z wytłaczanek do jajek dostana w roku 2006 od G. w kinie Cytryna. Oprócz tego może jakieś znalezione przy drodze zasuszone żaby. I cholera wie, co tam jeszcze, bo jakieś zapomniane walizki też się nagromadziły.

Kiedy koty nie są zajęte spaniem, oglądają śnieg przez okno. Jak wyjdą, to najpierw latają zafascynowane, a po chwili zaczynają z obrzydzeniem otrząsać łapki i chcą wracać. Wczoraj nasz biały kot po wyjściu z domu od razu wytarzał się w wysypanym przez Hellę popiele.

Ja sama też oglądam śnieg przez okno. Dziś patrzyłam też długo zza biurka na zniżające się i zachodzące słońce, to specyficzne, przygaszonożółte słońce zimowe. Zimą zachodzi właśnie na odludziu za bramą, latem bardziej na prawo, wtedy zachody są rozmyte i bardzo kolorowe, ponoć dlatego, że przeświecają przez toksyczne chmury nad nie tak daleką Łodzią. Jest mróz, ale na dwór zakładam watowaną bluzę hiszpańską i czapkę z uszami, a także wzuwam moje buty z Castle Party na wysokim koturnie, bo dobrze izolują. Zapaliłam tak jeszcze dziś papierosa i S. stwierdził, że wyglądam dziwnie. Nie źle, nie dobrze, ale dziwnie. To chyba dobrze.

[***budowa klamrowa***]

Śmieci do palenia ci u nas pod dostatkiem. Całkiem niedawno spaliłam wersalkę i meblościankę, a także bardzo dużo Wszystkiego. Straż pożarna znów jakimś cudem nie przyjechała, mimo że jak zwykle nie mogłam się opanować i dorzucałam rzeczy, aż płomienie osiągnęły wysokość pięciu metrów. Wtedy oddalony o kawałek dach zaczyna trzeszczeć, a ja polewam garaż wodą z węża, żeby się nie zajął.

P.S. Budowa tak naprawdę nie jest klamrowa, ale nie zachowałam struktury tekstu i chciałam to ukryć.

*updated P.S.*
Zasięg wygląda u nas tak:
(jestem zachwycona tym filmem, brakiem zasięgu zaś tak samo, jak bohater)

wtorek, 24 stycznia 2012

W zasypanym śniegiem salonie - z nowym widokiem


Internet włącza się tutaj w łazience, za wieszakiem na ręczniki. To dlatego, że łapacz internetu powietrznego można było zamontować tylko na kominie nad łazienką. Taka tradycja rodzinna dotycząca specyficznych internetów - w K. internet nie działa, jak napada na niego deszcz albo jak nasiąknie roztopami. Na początku myślałam, że jest zagrzebany w ogródku, ale okazało się, że raczej gdzieś po drodze do Liskowa.

Siedzę w czapce nad kubłem naparu z kwiatów dzikiego bzu, którymi I. wystraszyła mnie latem. Właściwie wystraszyła mnie moja chora wyobraźnia, bo I. powiedziała tylko: "Idź do przyczepy [kempingowej], zobacz, co tam jest." Oczywiście nietrudno się domyślić, że pierwszy do głowy przyszedł mi Obcy (ósmy pasażer przyczepy). Pełna lęku w końcu zajrzałam do środka, a na blacie suszyły się na gazetach kwiatostany. Pachną wiosną i wczesnym latem, podobnie, jak lipa.

Patrzę sobie na śnieg padający nad tarasem, czekam, aż piec w kuchni oraz trzy palniki z kuchenki gazowej ocieplą trochę atmosferę. Teraz trzeba doczekać do wiosny.

niedziela, 8 stycznia 2012

Земљотрес

...w okolicach Kalisza. Konkretnie w okolicach Żerkowa i Jarocina(!). Jak podaje Gazeta.pl, około godziny 14 miały tam miejsce wstrząsy o sile 4 stopni w skali Richtera. Były odczuwalne jako "falowanie Ziemi". Nic się poza tym nie stało, jednak przeraziłam się nie na żarty. Po pierwsze dlatego, że wg ekspertów  w tych okolicach żadnych wstrząsów nie powinno być i jest to wielka niewiadoma. Po drugie, ponieważ od dłuższego czasu, właściwie od wielu lat, żyję w błogim spokoju, że u nas jest jak u Pana Boga za piecem: żadnych trzęsień Ziemi, żadnych powodzi, żadnych wulkanów, żadnych tornad, huraganów, osunięć itp. A tu proszę...Zaczęłam się bać od czasu, kiedy w Polsce zaczęło porządnie wiać i od czasu do czasu jakaś nawałnica niszczyła całe wsie - znienacka i niespodziewanie. Więc jednak można...Potem zaczęły spadać samoloty i awionetki - żyjesz sobie spokojnie, aż tu nagle do ogródka spada samolocik, wybucha pożar i po Twoim domu...Teraz tylko wyglądać meteorytu. Ale to trzęsienie Ziemi odebrało mi całkiem spokój. Co tam...jutro zapomnę.